Tamta kłótnia przypomniała mi się przy okazji sprawy Tomasza Komendy, który przesiedział w więzieniu osiemnaście lat za czyn, którego nie popełnił. Tydzień temu został uniewinniony przez Sąd Najwyższy.
Po ogłoszeniu wyroku doszło do pewnego zdarzenia, które raczej nie przykuło uwagi mediów ani odbiorców. A - moim zdaniem - powinno.
Podczas konferencji prasowej po wydaniu orzeczenia uniewinniony zauważył, że na sali jest dziennikarz, który „przez 18 lat go oczerniał”. „Jak ta osoba może dzisiaj popatrzeć w moją stronę? Jak ta osoba może mnie przywitać z uśmiechem? Dla tej osoby przez 18 lat byłem pedofilem, gwałcicielem, mordercą. Przepraszam, ta osoba chyba pomyliła zawody” - powiedział.
To bardzo mocne zarzuty i daleko idące wnioski. Dziennikarz, o którego chodziło został szybko zidentyfikowany. Przyznał, że ma problem. „Najgorsze jest to, że żyłem w samolubnym przekonaniu, że rzetelnie relacjonowałem sprawę karną” - stwierdził. Następnie wyjaśnił, co uważa za swój największy błąd: „Bardzo rzetelnie relacjonowałem punkt widzenia oskarżenia w tej sprawie. Natomiast punkt widzenia obrony jest taki urywany. Są momenty, kiedy zwracałem na to uwagę. A potem dalej nie było to kontynuowane” - tłumaczył.
Tendencja do traktowania od razu jako winnego, każdego komu zostaną postawione zarzuty, nie jest niczym nowym. Wielu ludzi na całym świecie jej ulega. To niedobra i niesprawiedliwa tendencja, która może zaowocować poważną krzywdą. Szczególnie niebezpieczna okazuje się, gdy ulegają jej ludzie pracujący w mediach. A pokusa jest spora, ponieważ przy tego typu materiałach oddziałuje się nie tylko na rozum, ale również na emocje odbiorców. Łatwo ich sprowokować do fałszywej oceny, której skutkiem będzie pozbawienie jakiegoś człowieka czci, godności, dobrego imienia. Naprawienie takich szkód jest niezwykle trudny, a bywa czasami niemal niemożliwe.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz