Wizyta w Centawie i Jemielnicy jest jak łyk normalności.
Zwyczajności. Choć wydawałoby się, że miejsca o tak skomplikowanych
dziejach czym innym powinny emanować. A jednak.
Zobaczyłem
kilka dni temu w telewizji fragment programu Jarosława Kreta. Pokazywał
Górę św. Anny, Centawę i Jemielnicę. Czyli fragmenty Krainy św. Anny.
Pojechałem.
W
Centawie średniowieczny kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny.
Z łupanych kamieni zbudowany. Fascynujące połączenie sacrum i historii.
Gdy w sobotnie przedpołudnie wchodzi się do pustej wydawałoby się
świątyni, nie ma nawet odrobiny poczucia samotności. Jest Obecność.
Wręcz namacalna. Niewyrażalna w słowach. Jest to coś, czego nie da się
pokazać na filmie czy na zdjęciach. Jest doświadczenie. Przeżycie.
W
Centawie jest jeden sklep spożywczy. Czynny do piętnastej zdaje się,
według wywieszki. Ale w poniedziałki tylko do dziesiątej. Nie trzeba
dłużej...
Wyjeżdżających z Centawy żegna modlitwa:
"Boże błogosław podróżującym". Napis przy drodze w drewnie wykonany. Czy
trzeba więcej mówić o mieszkańcach?
To widać w Centawie
W
Jemielnicy (Na tabliczce przy drodze również nazwa Himmelwitz) najpierw
niepewność. Bo jakoś nie widać żadnej strzałki, jak dojechać do
pocysterskiego kościoła. Więc powolutku w niewielką dróżkę w prawo.
Dobrze! Choć stoi zakaz wjazdu, ale równocześnie strzałka "Parking",
więc ostrożnie, przez bramę, według strzałek.
W punkcie informacji turystycznej przemiłą dziewczyna. Najchętniej zasypałaby człowieka darmowymi materiałami.
Ale
przede wszystkim pierwsze kroki do świątyni. Po surowej jednak w swej
wymowie Centawie, w Jemielnicy zaskoczenie barokowym natłokiem. Piękne,
ale jakby za dużo naraz. Troszkę przesyt dla nieprzygotowanego na takie
bogactwo form i kształtów człowieka. Trzeba chwili, na oswojenie. Potem
już jest dobrze. Powoli, bez pośpiechu trzeba wejść w tę przestrzeń.
Znaleźć w niej swoje miejsce. A przede wszystkim miejsce Boga. Da się.
Spokojnie. Jest. Wszystko, jak trzeba. Trzeba czasu. W tym miejscu
trzeba czasu.
Właśnie trwają przygotowania do ślubu.
Ciekawe. Miejsca dla nowożeńców w prezbiterium, tuż przed ołtarzem.
Świadkowie, jak się potem okazało, też siedzieli w prezbiterium,
stallach.
Po wyjściu przed kościół, wciąż w pewnym
oszołomieniu, nieuporządkowaniu w głowie tak wielu zobaczonych rzeczy i
spraw (w tym również tak przyziemnych, jak leżące obok przygotowanych
dla wiernych spisów intencji na przyszły tydzień broszurek
instruujących, jak się w gminie odnaleźć po "śmieciowej rewolucji")
prosto w wir oczekiwania na ślub.
W bramie prowadzącej
na plac kościelny z ulicy Wiejskiej, przy której domy tworzą słynną
zabudowę "grzebieniową", zapora z dzieciaków z balonami. Dlaczego?
"Przedszkolanka wychodzi za mąż" - słyszę wyjaśnienie. Przedszkolanka!
Podobno nie wolno tak mówić. Podobno trzeba jakoś "Nauczyciel nauczania
przedszkolnego" czy coś w tym rodzaju. A przecież czyż jest milsze
słowo, na oddanie tej pani, którą się pamięta do końca życia, tak, jak
ja pamiętam moją panią Filę z przedszkola? Nawet nie wiem, jak brzmiało
jej pełne imię. Wiem, że była moją przedszkolanką. Wprowadzała mnie w
świat pozarodzinny.
Podjechali z wielkim trąbieniem, po drodze kilkakrotnie zatrzymywani. Wiadomo po co. Sierpień nie sierpień. Zwyczaj, to zwyczaj.
Przed
bramą na plac pan młody wyciąga z bagażnika koszyk. Ładuje do niego
czekolady. Dużo. I każdy maluch z balonem i przejętą miną dostaje od
niego czekoladę, a od swojej pani uścisk i buziaka.
Po
śpiewie Sto lat" oraz "Niech im gwizdka" dziecięcy szereg się
rozstępuje. I tworzy się piękna, długa, złożona z wielu par drużbów,
procesja. Idą do kościoła. Godnie. Powoli. Młoda para na końcu. Jak się
potem okazało, wszyscy ci młodzi przez całą Mszę św. stali wzdłuż ławek,
tworząc szpaler...
Chciałem teraz napisać: "Gdy
zaczęła się liturgia...". Ale czy liturgia tego sakramentu małżeństwa
naprawdę zaczęła się dopiero w chwilą uderzenia w dzwonek przy drzwiach
zakrystii?
Poszedłem zwiedzać Jemielnicę. Patrzeć w
zadumie na jej pisane polskimi i niemieckimi literami dzieje. Na pomnik
ofiar dwóch wojen światowych (najpierw był pomnikiem ofiar I wojny
światowej) z niesamowitym napisem "Naszym synom, mężom i ojcom,
dzielnym albo przerażonym, pełnym wiary, dumy i życia, patrzącym w
przyszłość. Dziś nikt tego ocenić. Co pozostało, to ból i pamięć". Na
ilu pomnikach takie słowa powinny się znaleźć?
Gdy
wróciłem pod kościół tuż przed 12.00 zobaczyłem zbierających się
kolejnych gości. Spóźnieni na ślub? Nie. Na pewno nie. Coś mnie tknęło.
Wszedłem do przedsionka spojrzeć na spis intencji. O 11.00 ślub pani
przedszkolanki. O 12.00 - Msza św. z okazji 25-lecia ślubu. Niesamowite.
O czym myśleli ci "ćwierćwieczni" małżonkowie widząc wychodzącą z
kościoła dzisiejszą parę młodą?
Nie zdołałem się
powstrzymać przed zjedzeniem w jemielnickiej restauracji "Śląskiego
nieba" z kluskami z bułki. To podwędzana, a potem gotowana z suszonymi
śliwkami ogonówka. Pyszności ku niebu myśli kierujące istotnie. stukam.pl
A to widać w Jemielnicy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz