sobota, 17 sierpnia 2013

Centawa, Jemielnica, czyli łyk normalności

Wizyta w Centawie i Jemielnicy jest jak łyk normalności. Zwyczajności. Choć wydawałoby się, że miejsca o tak skomplikowanych dziejach czym innym powinny emanować. A jednak.


Zobaczyłem kilka dni temu w telewizji fragment programu Jarosława Kreta. Pokazywał Górę św. Anny, Centawę i Jemielnicę. Czyli fragmenty Krainy św. Anny.


Pojechałem.


W Centawie średniowieczny kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Z łupanych kamieni zbudowany. Fascynujące połączenie sacrum i historii. Gdy w sobotnie przedpołudnie wchodzi się do pustej wydawałoby się świątyni, nie ma nawet odrobiny poczucia samotności. Jest Obecność. Wręcz namacalna. Niewyrażalna w słowach. Jest to coś, czego nie da się pokazać na filmie czy na zdjęciach. Jest doświadczenie. Przeżycie.


W Centawie jest jeden sklep spożywczy. Czynny do piętnastej zdaje się, według wywieszki. Ale w poniedziałki tylko do dziesiątej. Nie trzeba dłużej...


Wyjeżdżających z Centawy żegna modlitwa: "Boże błogosław podróżującym". Napis przy drodze w drewnie wykonany. Czy trzeba więcej mówić o mieszkańcach?


To widać w Centawie


W Jemielnicy (Na tabliczce przy drodze również nazwa Himmelwitz) najpierw niepewność. Bo jakoś nie widać żadnej strzałki, jak dojechać do pocysterskiego kościoła. Więc powolutku w niewielką dróżkę w prawo. Dobrze! Choć stoi zakaz wjazdu, ale równocześnie strzałka "Parking", więc ostrożnie, przez bramę, według strzałek.


W punkcie informacji turystycznej przemiłą dziewczyna. Najchętniej zasypałaby człowieka darmowymi materiałami.


Ale przede wszystkim pierwsze kroki do świątyni. Po surowej jednak w swej wymowie Centawie, w Jemielnicy zaskoczenie barokowym natłokiem. Piękne, ale jakby za dużo naraz. Troszkę przesyt dla nieprzygotowanego na takie bogactwo form i kształtów człowieka. Trzeba chwili, na oswojenie. Potem już jest dobrze.  Powoli, bez pośpiechu trzeba wejść w tę przestrzeń. Znaleźć w niej swoje miejsce. A przede wszystkim miejsce Boga. Da się. Spokojnie. Jest. Wszystko, jak trzeba. Trzeba czasu. W tym miejscu trzeba czasu.


Właśnie trwają przygotowania do ślubu. Ciekawe. Miejsca dla nowożeńców w prezbiterium, tuż przed ołtarzem. Świadkowie, jak się potem okazało, też siedzieli w prezbiterium, stallach.


Po wyjściu przed kościół, wciąż w pewnym oszołomieniu, nieuporządkowaniu w głowie tak wielu zobaczonych rzeczy i spraw (w tym również tak przyziemnych, jak leżące obok przygotowanych dla wiernych spisów intencji na przyszły tydzień broszurek instruujących, jak się w gminie odnaleźć po "śmieciowej rewolucji") prosto w wir oczekiwania na ślub.


W bramie prowadzącej na plac kościelny z ulicy Wiejskiej, przy której domy tworzą słynną zabudowę "grzebieniową", zapora z dzieciaków z balonami. Dlaczego? "Przedszkolanka wychodzi za mąż" - słyszę wyjaśnienie. Przedszkolanka! Podobno nie wolno tak mówić. Podobno trzeba jakoś "Nauczyciel nauczania przedszkolnego" czy coś w tym rodzaju. A przecież czyż jest milsze słowo, na oddanie tej pani, którą się pamięta do końca życia, tak, jak ja pamiętam moją panią Filę z przedszkola? Nawet nie wiem, jak brzmiało jej pełne imię. Wiem, że była moją przedszkolanką. Wprowadzała mnie w świat pozarodzinny.


Podjechali z wielkim trąbieniem, po drodze kilkakrotnie zatrzymywani. Wiadomo po co. Sierpień nie sierpień. Zwyczaj, to zwyczaj.


Przed bramą na plac pan młody wyciąga z bagażnika koszyk. Ładuje do niego czekolady. Dużo. I każdy maluch z balonem i przejętą miną dostaje od niego czekoladę, a od swojej pani uścisk i buziaka.


Po śpiewie Sto lat" oraz "Niech im gwizdka" dziecięcy szereg się rozstępuje. I tworzy się piękna, długa, złożona z wielu par drużbów, procesja. Idą do kościoła. Godnie. Powoli. Młoda para na końcu. Jak się potem okazało, wszyscy ci młodzi przez całą Mszę św. stali wzdłuż ławek, tworząc szpaler...


Chciałem teraz napisać: "Gdy zaczęła się liturgia...". Ale czy liturgia tego sakramentu małżeństwa naprawdę zaczęła się dopiero w chwilą uderzenia w dzwonek przy drzwiach zakrystii?


Poszedłem zwiedzać Jemielnicę. Patrzeć w zadumie na jej pisane polskimi i niemieckimi literami dzieje. Na pomnik ofiar dwóch  wojen światowych (najpierw był pomnikiem ofiar I wojny światowej)  z niesamowitym napisem "Naszym synom, mężom i ojcom, dzielnym albo przerażonym, pełnym wiary, dumy i życia, patrzącym w przyszłość. Dziś nikt tego ocenić. Co pozostało, to ból i pamięć". Na ilu pomnikach takie słowa powinny się znaleźć?


Gdy wróciłem pod kościół tuż przed 12.00 zobaczyłem zbierających się kolejnych gości. Spóźnieni na ślub? Nie. Na pewno nie. Coś mnie tknęło. Wszedłem do przedsionka spojrzeć na spis intencji. O 11.00 ślub pani przedszkolanki. O 12.00 - Msza św. z okazji 25-lecia ślubu. Niesamowite. O czym myśleli ci "ćwierćwieczni" małżonkowie widząc wychodzącą z kościoła dzisiejszą parę młodą?


Nie zdołałem się powstrzymać przed zjedzeniem w jemielnickiej restauracji "Śląskiego nieba" z kluskami z bułki. To podwędzana, a potem gotowana z suszonymi śliwkami ogonówka. Pyszności ku niebu myśli kierujące istotnie. stukam.pl


A to widać w Jemielnicy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz