czwartek, 1 sierpnia 2013

Kwadranse ciszy w Alwerni

Tegoroczny urlop rozpocząłem od wizyty w Alwerni. Wstyd przyznać, że nigdy tam dotychczas nie byłem. Wstyd tym bardziej, że jak się dowiedziałem, "alwernijskie sanktuarium było przez wieki ulubionym celem pielgrzymowania licznych pątników z Górnego Śląska". Do tego stopnia, że w latach 1897-1900 do istniejącej wówczas świątyni dobudowano "z ofiar Górnoślązaków 50-metrowej wysokości wieżę na dzwony".

W pierwszy dzień sierpnia krótko po dziewiątej rano w Alwerni dominowała cisza, dzielona na kwadranse biciem zegara na wspomnianej wieży. W przyklasztornym kościele półmrok. Nie ma nikogo. Ale jest przestrzeń wypełniona sacrum. Aż namacalnym. Duży krzyż w głównym ołtarzu. Po prawej obok prezbiterium obraz Matki Bożej Alwernijskiej, częściowo przysłonięty płachta okrywającą rusztowania ustawione w poprzecznej nawie. To chyba nie jest stałe miejsce tego wizerunku Maryi. Zdaje się, że powinien być właśnie tam, po prawej... Co ciekawe, na jednej z tablic informacyjnych wyczytałem, że alwernijski obraz Matki Bożej nazywany był też Piekarskim.

Po lewej, naprzeciw bocznego wejścia do świątyni, kaplica słynącego łaskami i cudami obrazu "Ecce Homo". Kaplica z obrazem (dobudowana do kościoła na początku XVIII stulecia) zamknięta ozdobną kratą z dwoma wielkimi zamkami. Klęcznik. Stolik z długopisem i karteczkami, na których można zapisać prośby i podziękowania do Pana Jezusa Cierpiącego i Miłosiernego widocznego na obrazie. Nad kratą stacja Drogi Krzyżowej "Pan Jezus do grobu włożony". Włożony. Nie złożony.

Bernardyński kościół w Alwerni jest pod wezwaniem Stygmatów św. Franciszka z Asyżu. Bo też pomysł ufundowania świątyni i klasztoru pojawił się w głowie Krzysztofa Korycińskiego, kasztelana wojnickiego i starosty gniewkowskiego, właściciela Poręby Żegoty i kilku innych wsi podczas zwiedzania włoskiej góry Alwernia, na której Święty Biedaczyna (od którego imię wziął aktualny biskup Rzymu) otrzymał stygmaty.

Zabudowania klasztorne, podobnie jak kościół, przyciągają wzrok nowymi dachami. Ale mury klasztoru nadal pełne są zacieków i zniszczeń. To skutki strasznego pożaru, który wybuchł tam w nocy z 6-7 marca 2011. Jak się dowiedziałem od jednej z kobiet, przez te ponad dwa lata naprawdę dużo udało się już zrobić. Ale mnóstwo pracy nadal czeka...

Moją uwagę zwraca klasztorny wirydarz z figurą Matki Boskiej wśród róż. Niesamowite wrażeni potęguje gra świateł. Akurat w chwili, gdy spoglądam, niemal dokładnie połowa ogrodu tonie w cieniu. Druga połowa i stojąca na środku figura Maryi, znajdują się w słońcu. Próbuję zrobić zdjęcie, ale biała figura a znika na ekranie w blasku. Jakby się rozpływała. A w bernardyńskim ogrodzie mnóstwo drzew owocowych, boisko z dwoma bramkami i... plac zabaw dla dzieci, ze zjeżdżalnią, huśtawkami i trampoliną.

Z tyłu, za klasztorem, tajemnicze schodki w dół. Prowadzą do Wąwozu Lessowego. Podobno jego dnem biegnie ścieżka, ale nie umiałem jej znaleźć. Poza tym bardzo mokro wokół. Każdy krok wyciska z ziemi wodę, jak z gąbki.

Poszedłem potem ulicą Kasztanową w górę, obejrzałem faktyczne centrum Alwerni (które wcale nie jest na Rynku, do którego jeszcze wrócę), kupiłem kilogram śliwek w dwóch rodzajach i przemaszerowałem obok siedziby władz miasta. Młodego miasta. Bo choć historia polskiej Alwernii sięga XVII wieku, to prawa miejsce miejscowość otrzymała dopiero dwadzieścia lat temu.

Pewnie rocznica tego wydarzenia jest powodem dla tego, co się dzieje na alwernijskim Rynku. Jest on jednym wielkim placem budowy. Jak można przeczytać na ustawionej kawałek dalej, po drodze do klasztoru tablicy, trwa "Rewitalizacja Rynku w Alwerni z zachowaniem jego obecnej funkcji w postaci założenia parkowego". W mieszczącej się przy Rynku galerii można sobie wziąć za darmo wielki folder opowiadający historię tego placu.

Na koniec jeszcze jedna atrakcja. Małopolskie Muzeum Pożarnictwa. W wielkim hangarze poupychane w wielkim tłoku nawet dla takiego laika jak ja niesamowite eksponaty. Urządzenia, pompy, samochody. Wręcz piętrowo. A nad nimi zwisają... wszelakie tabliczki z czasów PRL-u. Nie tylko te dotyczące ochrony przeciwpożarowej (np. informujące, że basenie ppoż. kąpiel surowo zabroniona), ale też te, które wisiały na ścianach i frontonach najrozmaitszych instytucji...

W ramach mojej pętli, którą wykonałem w Alwerni nie udało mi się wypatrzyć ani jednego punktu gastronomicznego. Gdzieś się chyba pochowały przede mną restauracje, kawiarnie i bary... Więc kawy w Alwerni się nie napiłem. Ale i tak uważam, że kto jeszcze w Alwerni nie był, ten powinien się tam wybrać. Choćby dla tej ciszy odmierzanej co kwadrans z wieży sanktuarium. stukam.pl


Tutaj można zobaczyć zdjęcia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz