Czasami przykład jest tak jednoznaczny, że właściwie nie trzeba
niczego dodawać. Wystarczy go pokazać i nie trzeba go objaśniać jak
przypowieści. Mówi sam za siebie. Krzyczy z daleka. Kłuje w oczy.
Ktoś myśli, że przesadzam?
Oto krótki kurs kreowania tzw. autorytetów:
"Antropolożka kultury i architektka Anna (tu oczywiście pada nazwisko)
uważa, że nie należy moralizować pojawiania się klubów go-go w
przestrzeni publicznej, bo to po prostu znak czasu.
- Obyczaje
ulegają zmianom i ujawnieniu, to koszt demokracji i wolnego rynku - tak
jest z nagością, ona istnieje na chodnikach, na architekturze, w
witrynach. Jeśli kogoś to gorszy, może interweniować - koncesja na
sprzedaż alkoholu oznacza nagość w witrynie, co nie służy kobietom, ale
ożywia przestrzeń publiczną. Krytyka klubów go-go w niby-salonie miasta
to pochwała fasadowości. Kiedyś Rynek uważano za strefę prestiżową
zamkniętą dla miejsc nieobyczajnych, jak klub go-go, ale one zawsze
istniały, tyle że w ukryciu. Realnie Rynek (z przyległościami) nie jest
strefą prestiżową, lecz ludyczną - to hiperpub pełen wulgaryzmów i
hałasu, a to nie są domeny salonów - mówi (znów nazwisko)" (źródło:
Gazeta Wyborcza).
Podstawowa zasada: Znaleźć kogoś, kto pod
własnym nazwiskiem powie z przekonaniem to, co chcemy usłyszeć. Potem
można zacząć go lansować...
Teraz pora na zapraszanie do
telewizji, na kilka wywiadów tu i ówdzie, i za jakiś, niezbyt ługi czas
mamy szansę na ogólnopolski "autorytet" jak ta lala... stukam.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz