Chcemy czy nie, nosimy w sobie nie tylko pewne zbitki pojęciowe,
utrwalone wyobrażenia, ale również schematy myślowe, szablony
interpretacyjne, które wytworzyliśmy na własny użytek lub przejęliśmy od
innych. To one sprawiają, że postrzegamy świat, innych ludzi, całą
rzeczywistość kotłującą się wokół, w pewien określony sposób. Nawet to,
że na pewne zestawienia słów reagujemy prawie zawsze tak samo.
Opowiadając
historię mężczyzny i kobiety, którzy spotkali się przypadkiem w nocnym
tramwaju, doszedłem do momentu, w którym znaleźli się oboje w
samochodzie, zaparkowanym gwałtownie w autobusowej zatoczce. Kierowca,
nie wyłączając silnika, powiedział kobiecie, że jeśli mu nie ufa, może
wysiąść. A potem, czekając, patrzył, jak ona w czasie ich krótkiej
znajomości, kolejny raz podejmuje decyzję. „Milczeli teraz oboje, a
ciszę w samochodzie zakłócał jedynie szum silnika i ich przyspieszone
oddechy” – relacjonowałem, nim przerwałem opowiadanie.
O
czym pomyśleli w tym momencie moi odbiorcy? Przez ile filtrów
przepuścili to proste zdanie, zanim uznali, że rozpoznali jego treść?
Jakie były składniki, tworzące te filtry?
Mężczyzna
patrzył wyczekująco na kobietę, zaciskając ręce na kierownicy.
Zastanawiał się, co zrobiłaby jego żona, gdyby znalazła się w podobnej
sytuacji. A jego dorastająca córka? Wiele razy przestrzegał ją przed
przypadkowymi spotkaniami z obcymi mężczyznami. Drażnił go uśmieszek,
jakim kwitowała jego ostrzeżenia. Wściekał się, gdy opowiadała o
powrotach do domu w samochodach dopiero co poznanych chłopaków.
„Będziesz tego żałować” – zapowiadał jej pełen troski i poczucia
zagrożenia. Naprawdę bał się o nią. Nie ufał światu, w którym się
obracała i był przekonany, że ta nieufność jest jego ojcowską
powinnością.
Skupiony na własnych myślach popatrzył w
stronę odrażającej wiaty przystanku autobusowego. Na pokiereszowanej
ławce wciąż siedziały dwie kobiety. Spoglądały niepewnie w stronę
stojącego bez ruchu pojazdu. Wtedy usłyszał głos swojej pasażerki.
„Dlaczego zaproponował mi pan podwiezienie?” – zapytała cicho.
Wzruszył
ramionami. „Zrobiło mi się pani żal” – mruknął niemal szeptem,
odkrywając, że faktycznie nie zna odpowiedzi na to pytanie. „A ich panu
nie żal?” – wskazała tkwiące na przystanku kobiety.
Miał
wrażenie, że słyszy w głowie przeraźliwy jazgot syreny alarmowej,
ostrzegającej przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Poczuł się
osaczony, zaganiany do czyhającej gdzieś w mroku pułapki. Opanowało go
narastające pragnienie ucieczki, zakończenia tego wszystkiego tu i
teraz, natychmiastowego powrotu do domu. Nagle zdał sobie sprawę, że
będzie musiał żonie wytłumaczyć, dlaczego pojawił się później, niż
zwykle. Zaczęła go ogarniać panika.
„Ja je znam” –
odezwała się kobieta na fotelu pasażera. „To moje sąsiadki”. Poczuł na
sobie jej wzrok. Na coś czekała. Teraz to ona czekała, nie on. Silnik
szumiał obojętnie. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 27 marca 2014
czwartek, 20 marca 2014
Sposób na sukces
Znajomy przeciągnął się niczym świeżo obudzony lemur i zdesperowany
wyznał: „Nic mi się nie chce. Rety, jak mi się nie chce”. „To proś o
zachcenie” – doradził mu kolega. „Boże, spraw, by nam się chciało, tak
jak nam się nie chce” – zacytował natychmiast znajmy modlitwę z „Kubusia
Puchatka”. Kolega poczuł się dotknięty. „Czemu używasz liczby mnogiej?
To tobie się nie chce” – zaprotestował. Znajomy już otwierał usta, żeby
mu wyjaśnić, że cytował, ale przyjrzał się uważnie koledze, zdał sobie
sprawę, że należy on do pokolenia, które czytało bryki i streszczenia
zamiast dzieł w oryginale i zrezygnował. Po prostu mu się odechciało.
W tej sytuacji musiałem włączyć się do rozmowy. „To był cytat” – powiedziałem cierpko, robiąc w stronę znajomego porozumiewawczą minę. Zauważył, ale nie zareagował. Niestety, mój niewerbalny przekaz dostrzegł też młody kolega. „Macie mnie za idiotę i nieuka” – napuszył się wewnętrznie i zewnętrznie. „Nie, no co ty?” – wycofałem się pospiesznie i oparłem plecami o ścianę. Kolega nie ustawał. „Może i nie przeczytałem wielu książek, ale i tak jestem sto razy bardziej pracowity niż wy obaj razem wzięci” – obliczył błyskawicznie. „W życiu nie powiedziałem, że mi się nie chce nic robić” – dodał z mocą w głosie.
Znajomy podniósł z zainteresowaniem głowę. A ja, zanim się zorientowałem, też sięgnąłem po cytat. „Być człowiekiem znaczy posiadać kryształową moralność, nieograniczoną tolerancyjność, do pasji posuniętą pracowitość, dążyć do ciągłego uzupełniania swego wykształcenia, pomagać innym” – przywołałem słowa Janusza Korczaka, pełen najlepszych intencji. Niestety, nie okazały się one wystarczająco widoczne. Młody człowiek zrobił się czerwony na twarzy, obrzucił mnie spojrzeniem wgniatającym w podłogę z siłą kilku ton, odwrócił się gwałtownie i wyszedł.
Znajomy nagle nabrał wigoru. „Hihi, dobrze ci tak” – zaśmiał się złośliwie, widząc zażenowanie na moim obliczu. „Teraz nie tylko mnie nie będzie lubił” – powiedział z nieskrywaną satysfakcją. „Ależ ja nie miałem nic złego na myśli” – zabrałem się za wyjaśnianie swoich zamiarów. Znajomy pokiwał głową z udawanym zrozumieniem. „Tak, tak, niewątpliwie” – kpił z rosnącym zadowoleniem, a mnie było coraz bardziej przykro. „Wiesz, pewien francuski eseista doszedł do wniosku, że są dwa sposoby odnoszenia sukcesów w życiu: albo dzięki własnej pracowitości, albo przez głupotę innych” – znajomy podzielił się kolejną myślą z szerokim uśmiechem na twarzy. „Nie musisz mi mówić, który sposób ty wybrałeś” – mruknąłem i też wyszedłem. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
W tej sytuacji musiałem włączyć się do rozmowy. „To był cytat” – powiedziałem cierpko, robiąc w stronę znajomego porozumiewawczą minę. Zauważył, ale nie zareagował. Niestety, mój niewerbalny przekaz dostrzegł też młody kolega. „Macie mnie za idiotę i nieuka” – napuszył się wewnętrznie i zewnętrznie. „Nie, no co ty?” – wycofałem się pospiesznie i oparłem plecami o ścianę. Kolega nie ustawał. „Może i nie przeczytałem wielu książek, ale i tak jestem sto razy bardziej pracowity niż wy obaj razem wzięci” – obliczył błyskawicznie. „W życiu nie powiedziałem, że mi się nie chce nic robić” – dodał z mocą w głosie.
Znajomy podniósł z zainteresowaniem głowę. A ja, zanim się zorientowałem, też sięgnąłem po cytat. „Być człowiekiem znaczy posiadać kryształową moralność, nieograniczoną tolerancyjność, do pasji posuniętą pracowitość, dążyć do ciągłego uzupełniania swego wykształcenia, pomagać innym” – przywołałem słowa Janusza Korczaka, pełen najlepszych intencji. Niestety, nie okazały się one wystarczająco widoczne. Młody człowiek zrobił się czerwony na twarzy, obrzucił mnie spojrzeniem wgniatającym w podłogę z siłą kilku ton, odwrócił się gwałtownie i wyszedł.
Znajomy nagle nabrał wigoru. „Hihi, dobrze ci tak” – zaśmiał się złośliwie, widząc zażenowanie na moim obliczu. „Teraz nie tylko mnie nie będzie lubił” – powiedział z nieskrywaną satysfakcją. „Ależ ja nie miałem nic złego na myśli” – zabrałem się za wyjaśnianie swoich zamiarów. Znajomy pokiwał głową z udawanym zrozumieniem. „Tak, tak, niewątpliwie” – kpił z rosnącym zadowoleniem, a mnie było coraz bardziej przykro. „Wiesz, pewien francuski eseista doszedł do wniosku, że są dwa sposoby odnoszenia sukcesów w życiu: albo dzięki własnej pracowitości, albo przez głupotę innych” – znajomy podzielił się kolejną myślą z szerokim uśmiechem na twarzy. „Nie musisz mi mówić, który sposób ty wybrałeś” – mruknąłem i też wyszedłem. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 13 marca 2014
Opowieść
Lubię czasami porozmawiać o filmach, które ostatnio obejrzałem albo o
książkach, które przeczytałem. Niedawno zgadało się o filmach.
„Poduszkę powinni dodawać do biletu. To nudna, ciągnąca się w
nieskończoność opowieść, która na dodatek jest do bólu przewidywalna” –
skomentował znajomy krótko po wyjściu z kina. „Ale jednak opowieść. I to
się liczy” – skontrował go łagodnie inny miłośnik kina. Czy może raczej
miłośnik opowieści? Z pewnością opowieści. Sam to potwierdził już po
chwili, wpadając w refleksyjny nastrój: „Cóż byłby wart świat bez
opowieści?” – rzucił w przestrzeń, nie adresując swego pytania do nikogo
konkretnego.
Świat bez opowieści? Czy to w ogóle możliwe? Nie sądzę. Kochamy opowieści. Potrzebujemy ich, jak powietrza. Łakniemy, jak wędrowiec, który idąc drogą w upalny dzień, tęskni do szklanki wody.
Nasze zapotrzebowanie na opowieść, historię, narrację, opowiadanie, jest tak wielkie, że zauważyli to specjaliści od marketingu i bezlitośnie wykorzystują. Także do marketingu politycznego.
„Klasyczne narracje to historie o wyjątkowych celach, które przyświecają bohaterom pracującym bez wytchnienia siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę, wykazującym się wizjonerstwem, determinacją, odwagą zmiany, tworzącym nieprawdopodobne rzeczy czy idee – i angażującym nas po swojej stronie” – napisał Eryk Mistewicz w książce „Marketing narracyjny”. Tyle, że dzisiaj poszczególne odcinki opowieści niejednokrotnie trzeba zmieścić w 140 znakach wpisu na internetowym portalu społecznościowym.
Opowieści tworzą międzyludzkie relacje. Kształtują je. Napędzają. Wzmacniają lub osłabiają. Zbliżają do siebie ludzi albo ich oddalają. Gdy nie ma opowieści, ludzie stają się sobie obcy. Dlatego tak często pada pytanie do drugiego człowieka, o to, co porabiał przez cały dzień. To nie prośba o złożenie sprawozdania, jak do jakiegoś urzędu kontroli. To zachęta do podzielenia się tym, co drugi człowiek uważa za ważne, istotne, cenne. Bo czyż życie nie jest opowieścią? Misternym splątaniem faktów, myśli, słów, przeżyć, sukcesów i porażek, zaniechań i dokonań?
Tylko człowiek ulegający złu, jak szekspirowski Makbet, może twierdzić, że „Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca”. To nieprawda. Już bliżej był Marek Hłasko, który w powieści „Sowa, córka piekarza”, zanotował: „Dano ci życie, które jest tylko opowieścią, ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni”.
Choć i tu mam wątpliwości. Bo czy naprawdę życie jest tylko opowieścią? A może jest aż opowieścią? stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
Świat bez opowieści? Czy to w ogóle możliwe? Nie sądzę. Kochamy opowieści. Potrzebujemy ich, jak powietrza. Łakniemy, jak wędrowiec, który idąc drogą w upalny dzień, tęskni do szklanki wody.
Nasze zapotrzebowanie na opowieść, historię, narrację, opowiadanie, jest tak wielkie, że zauważyli to specjaliści od marketingu i bezlitośnie wykorzystują. Także do marketingu politycznego.
„Klasyczne narracje to historie o wyjątkowych celach, które przyświecają bohaterom pracującym bez wytchnienia siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę, wykazującym się wizjonerstwem, determinacją, odwagą zmiany, tworzącym nieprawdopodobne rzeczy czy idee – i angażującym nas po swojej stronie” – napisał Eryk Mistewicz w książce „Marketing narracyjny”. Tyle, że dzisiaj poszczególne odcinki opowieści niejednokrotnie trzeba zmieścić w 140 znakach wpisu na internetowym portalu społecznościowym.
Opowieści tworzą międzyludzkie relacje. Kształtują je. Napędzają. Wzmacniają lub osłabiają. Zbliżają do siebie ludzi albo ich oddalają. Gdy nie ma opowieści, ludzie stają się sobie obcy. Dlatego tak często pada pytanie do drugiego człowieka, o to, co porabiał przez cały dzień. To nie prośba o złożenie sprawozdania, jak do jakiegoś urzędu kontroli. To zachęta do podzielenia się tym, co drugi człowiek uważa za ważne, istotne, cenne. Bo czyż życie nie jest opowieścią? Misternym splątaniem faktów, myśli, słów, przeżyć, sukcesów i porażek, zaniechań i dokonań?
Tylko człowiek ulegający złu, jak szekspirowski Makbet, może twierdzić, że „Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca”. To nieprawda. Już bliżej był Marek Hłasko, który w powieści „Sowa, córka piekarza”, zanotował: „Dano ci życie, które jest tylko opowieścią, ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni”.
Choć i tu mam wątpliwości. Bo czy naprawdę życie jest tylko opowieścią? A może jest aż opowieścią? stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
piątek, 7 marca 2014
Machiavelli nie miał racji
Znajomy o wysokich specjalistycznych kwalifikacjach zmienił ostatnio
pracę. Wiązało się to z pewnymi komplikacjami, a nawet ryzykiem strat
finansowych, ostatecznie jednak nie tylko wyszedł na swoje, ale jeszcze
na całej zawiłej operacji skorzystał. Jednak kosztowało go to i całą
jego rodzinę sporo nerwów. „Co cię ugryzło, żeby nagle zmieniać robotę?”
– zapytałem, gdy po dłuższej przerwie spotkaliśmy się przypadkiem. „I
to akurat wtedy, gdy każdy, kto ma etat, staje na rzęsach, aby tylko go
nie wylali” – dziwiłem się, kręcąc głową na wszystkie strony.
Znajomy poprawił okulary, które od zawsze zsuwają mu się z nosa i tonem wyjaśnienia oświadczył: „Nie mogłem tam już dłużej pracować. Straciłem szacunek dla swojego szefa...”. Roześmiałem się. „Też mi powód! Gdyby wszyscy, którzy nie szanują swoich szefów, złożyli wymówienia, stopień bezrobocia wzrósłby z dnia na dzień o kilkadziesiąt procent” – zauważyłem niezbyt błyskotliwie.
„Daj mi dokończyć” – poprosił znajomy i uzupełnił: „Nie tylko przestałem go szanować, ale również zacząłem się go bać. Dlatego odszedłem. Nie potrafię dobrze pracować w atmosferze strachu. I nie chcę”.
Spoważniałem. Znajomy mówił dalej: „Nie wiem, co mu się stało. Kiedyś był dla mnie prawdziwym autorytetem. Darzyłem go wielkim szacunkiem. Co nie znaczy, że zawsze się z nim zgadzałem. Ale właśnie o to chodziło, że jeśli miałem inne zdanie w jakiejś sprawie, mogłem mu to bez problemów powiedzieć. Często uwzględniał moje uwagi i zastrzeżenia. Nie zawsze, to zrozumiałe. Ale wiedziałem, że słucha, co się do niego mówi”.
Znajomy zrobił przerwę, jakby coś analizował w myślach. „Przestał słuchać?” – zapytałem. Mój rozmówca pokiwał głową. „To narastało stopniowo. Coraz częściej zamiast wysłuchać innych opinii, przerywał i mówił takim dziwnym, zimnym głosem, że nie ma o czym dyskutować, bo on już podjął decyzję. A gdy nie ustępowałem i próbowałem wyłożyć mój punkt widzenia, patrzył na mnie bez wyrazu i mówił, że to on jest szefem i sam wie najlepiej, co jest dobre dla firmy. A jeżeli będę mu przeszkadzał, to już on mi pokaże, gdzie jest moje miejsce w szeregu”.
Gdy mój znajomy opowiadał, przypomniał mi się jeden z rozdziałów słynnej książki Niccolò Machiavellego, zatytułowanej „Książę”. „Rodzi się z tego pytanie: czy lepiej jest budzić miłość niż strach, czy strach niż miłość. Odpowiem, że chciałoby się i jednej, i drugiej rzeczy, lecz ponieważ trudno połączyć je, więc gdy jednej ma brakować, o wiele bezpieczniej budzić strach niż miłość” – napisał włoski filozof.
„Najsmutniejsze jest to, że firma właśnie przeżywa bardzo trudny okres, a oprócz mnie odeszło jeszcze kilka kluczowych osób. Jak oni sobie teraz poradzą?” – podsumował swoją opowieść znajomy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pomyślałem jednak, że po raz kolejny Machiavelli nie miał racji. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
Znajomy poprawił okulary, które od zawsze zsuwają mu się z nosa i tonem wyjaśnienia oświadczył: „Nie mogłem tam już dłużej pracować. Straciłem szacunek dla swojego szefa...”. Roześmiałem się. „Też mi powód! Gdyby wszyscy, którzy nie szanują swoich szefów, złożyli wymówienia, stopień bezrobocia wzrósłby z dnia na dzień o kilkadziesiąt procent” – zauważyłem niezbyt błyskotliwie.
„Daj mi dokończyć” – poprosił znajomy i uzupełnił: „Nie tylko przestałem go szanować, ale również zacząłem się go bać. Dlatego odszedłem. Nie potrafię dobrze pracować w atmosferze strachu. I nie chcę”.
Spoważniałem. Znajomy mówił dalej: „Nie wiem, co mu się stało. Kiedyś był dla mnie prawdziwym autorytetem. Darzyłem go wielkim szacunkiem. Co nie znaczy, że zawsze się z nim zgadzałem. Ale właśnie o to chodziło, że jeśli miałem inne zdanie w jakiejś sprawie, mogłem mu to bez problemów powiedzieć. Często uwzględniał moje uwagi i zastrzeżenia. Nie zawsze, to zrozumiałe. Ale wiedziałem, że słucha, co się do niego mówi”.
Znajomy zrobił przerwę, jakby coś analizował w myślach. „Przestał słuchać?” – zapytałem. Mój rozmówca pokiwał głową. „To narastało stopniowo. Coraz częściej zamiast wysłuchać innych opinii, przerywał i mówił takim dziwnym, zimnym głosem, że nie ma o czym dyskutować, bo on już podjął decyzję. A gdy nie ustępowałem i próbowałem wyłożyć mój punkt widzenia, patrzył na mnie bez wyrazu i mówił, że to on jest szefem i sam wie najlepiej, co jest dobre dla firmy. A jeżeli będę mu przeszkadzał, to już on mi pokaże, gdzie jest moje miejsce w szeregu”.
Gdy mój znajomy opowiadał, przypomniał mi się jeden z rozdziałów słynnej książki Niccolò Machiavellego, zatytułowanej „Książę”. „Rodzi się z tego pytanie: czy lepiej jest budzić miłość niż strach, czy strach niż miłość. Odpowiem, że chciałoby się i jednej, i drugiej rzeczy, lecz ponieważ trudno połączyć je, więc gdy jednej ma brakować, o wiele bezpieczniej budzić strach niż miłość” – napisał włoski filozof.
„Najsmutniejsze jest to, że firma właśnie przeżywa bardzo trudny okres, a oprócz mnie odeszło jeszcze kilka kluczowych osób. Jak oni sobie teraz poradzą?” – podsumował swoją opowieść znajomy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pomyślałem jednak, że po raz kolejny Machiavelli nie miał racji. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
Subskrybuj:
Posty (Atom)