Znajomy o wysokich specjalistycznych kwalifikacjach zmienił ostatnio
pracę. Wiązało się to z pewnymi komplikacjami, a nawet ryzykiem strat
finansowych, ostatecznie jednak nie tylko wyszedł na swoje, ale jeszcze
na całej zawiłej operacji skorzystał. Jednak kosztowało go to i całą
jego rodzinę sporo nerwów. „Co cię ugryzło, żeby nagle zmieniać robotę?”
– zapytałem, gdy po dłuższej przerwie spotkaliśmy się przypadkiem. „I
to akurat wtedy, gdy każdy, kto ma etat, staje na rzęsach, aby tylko go
nie wylali” – dziwiłem się, kręcąc głową na wszystkie strony.
Znajomy
poprawił okulary, które od zawsze zsuwają mu się z nosa i tonem
wyjaśnienia oświadczył: „Nie mogłem tam już dłużej pracować. Straciłem
szacunek dla swojego szefa...”. Roześmiałem się. „Też mi powód! Gdyby
wszyscy, którzy nie szanują swoich szefów, złożyli wymówienia, stopień
bezrobocia wzrósłby z dnia na dzień o kilkadziesiąt procent” –
zauważyłem niezbyt błyskotliwie.
„Daj mi dokończyć” –
poprosił znajomy i uzupełnił: „Nie tylko przestałem go szanować, ale
również zacząłem się go bać. Dlatego odszedłem. Nie potrafię dobrze
pracować w atmosferze strachu. I nie chcę”.
Spoważniałem.
Znajomy mówił dalej: „Nie wiem, co mu się stało. Kiedyś był dla mnie
prawdziwym autorytetem. Darzyłem go wielkim szacunkiem. Co nie znaczy,
że zawsze się z nim zgadzałem. Ale właśnie o to chodziło, że jeśli
miałem inne zdanie w jakiejś sprawie, mogłem mu to bez problemów
powiedzieć. Często uwzględniał moje uwagi i zastrzeżenia. Nie zawsze, to
zrozumiałe. Ale wiedziałem, że słucha, co się do niego mówi”.
Znajomy
zrobił przerwę, jakby coś analizował w myślach. „Przestał słuchać?” –
zapytałem. Mój rozmówca pokiwał głową. „To narastało stopniowo. Coraz
częściej zamiast wysłuchać innych opinii, przerywał i mówił takim
dziwnym, zimnym głosem, że nie ma o czym dyskutować, bo on już podjął
decyzję. A gdy nie ustępowałem i próbowałem wyłożyć mój punkt widzenia,
patrzył na mnie bez wyrazu i mówił, że to on jest szefem i sam wie
najlepiej, co jest dobre dla firmy. A jeżeli będę mu przeszkadzał, to
już on mi pokaże, gdzie jest moje miejsce w szeregu”.
Gdy
mój znajomy opowiadał, przypomniał mi się jeden z rozdziałów słynnej
książki Niccolò Machiavellego, zatytułowanej „Książę”. „Rodzi się z tego
pytanie: czy lepiej jest budzić miłość niż strach, czy strach niż
miłość. Odpowiem, że chciałoby się i jednej, i drugiej rzeczy, lecz
ponieważ trudno połączyć je, więc gdy jednej ma brakować, o wiele
bezpieczniej budzić strach niż miłość” – napisał włoski filozof.
„Najsmutniejsze
jest to, że firma właśnie przeżywa bardzo trudny okres, a oprócz mnie
odeszło jeszcze kilka kluczowych osób. Jak oni sobie teraz poradzą?” –
podsumował swoją opowieść znajomy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pomyślałem jednak, że po raz kolejny Machiavelli nie miał racji. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz