Spostrzegawczy słuchacze radia eM już dawno zauważyli, że część moich
felietonów układa się w cykle, które się przeplatają. Nie mieli też
problemu z dostrzeżeniem, że jeden z tych cykli poświęcony został
cnotom. Chociaż niektórzy widzieli rzecz inaczej. „Wybrał ksiądz dość
szczególny sposób omówienia siedmiu grzechów głównych” – zrecenzowała
mnie pewna nobliwa kobieta. „Nie lepiej było mówić wprost, a nie tak
ogródkami, żeby się ludzie musieli domyślać, co ksiądz piętnuje?”.
„Zawsze stawiam na inteligencję moich odbiorców” – wybrnąłem we własnym
mniemaniu bardzo sprytnie, choć trochę przykro mi się zrobiło. Chyba jak
każdemu autorowi, który nie został zrozumiany zgodnie ze swoimi
zamiarami.
Na szczęście dość często spotykam takich,
którzy rozumieją to, co przekazuję, bez szukania głębokich podtekstów i
dopisywania mi przewrotnych intencji. „Wie ksiądz, to bardzo ciekawe, że
ktoś w dzisiejszych czasach próbuje mówić o cnotach. Szkoda tylko, że i
ksiądz unika tego słowa, jak ognia” – zauważył młody wykładowca
uniwersytecki. Wcale nie unikam. Tak sobie wymyśliłem, że na koniec
cyklu będę słowo „cnota” odmieniał przez wszystkie przypadki.
Bo
coś jest na rzeczy. Cnoty nie wydają się dzisiaj towarem pierwszej
potrzeby. Nie tylko w felietonach. Także w tak zwanym zwykłym życiu.
Nawet samo słowo „cnota” nabrało trochę niejednoznacznego i mocno
zawężonego znaczenia.
Co prawda już Molier w „Świętoszku”
przestrzegał, że „Cnota zwykle w świecie obudza nienawiść”, a Szekspir w
„Królu Lirze” odnotowywał, że „Mądrość i cnota złym zdaje się zdrożna”,
to jednak nadal nie brak ludzi, którzy nie tylko rozumieją, że cnoty są
potrzebne, ale nawet nad nimi ciężko pracują.
Nie brak
też ludzi, którzy rozumieją, że choć piętnowanie i wytykanie zła jest
potrzebne, to jednak samo nie wystarcza. Trzeba też pokazywać dobro.
Promować je. Bo to ono jest ważniejsze. Ono jest silniejsze. Ono jest
niepokonane. To prawda, choć często wydaje się, że zło jest tak silne,
iż dobro nie ma z nim szans.
Pracownicy mediów już dawno
się zorientowali, że pokazywanie zła, piętnowanie go, oburzanie się na
jego istnienie, jest o wiele łatwiejsze, niż pokazywanie tego, co dobre.
Są też przekonani, że opowiadanie zła zapewnia większą liczbę
odbiorców, niż prezentowanie dobra. Pewnie mają w tym trochę racji. Ale
czy naprawdę najważniejsza jest liczba tych, do których się dociera? stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 10 kwietnia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz