Opowiadanie ludziom mniej lub bardziej zmyślonych historii może być
zajęciem dochodowym. Zdarzają się autorzy, których dzieła powielane są w
milionach egzemplarzy jeszcze w czasie ich ziemskiej egzystencji, co
przekłada się na odpowiednio wielocyfrową zawartość konta bankowego.
Mogą sobie pozwolić na dostatnie życie dzięki temu, że ich opowieści
chciało poznać tak wielu ludzi i jeszcze za to zapłacić.
Najczęściej
jednak opowiadanie innym świata i tego, co się na nim faktycznie lub
fikcyjnie wydarza, kokosów nie przynosi. Niedawno pewna młoda pisarka
bardzo się zdenerwowała, a nawet popadła w publicznie wyrażone
rozgoryczenie, bo za książkę, nad którą pracowała szesnaście miesięcy,
dostała niespełna siedem tysięcy złotych. Kto biegły w rachunkach,
szybko sobie wyliczy, ile średnio miesięcznie zarobiła na swym dziele.
Lepiej tej sumy nie porównywać z krajową płacą minimalną.
Gdy
o tym dyskutowaliśmy w pewnym gronie, ktoś - odchodząc od kwestii
czysto finansowych - rzucił uwagę stawiającą pod znakiem zapytania w
ogóle potrzebę istnienia opowiadaczy historii, a już na pewno takich,
którym trzeba za to płacić, bo się narracją zajmują zawodowo.
„Powiedzcie sami, czy nie jest tak, że każdy ma swoją własną historię,
którą w razie potrzeby może sam sobie opowiedzieć? Każdy posiada też
wyobraźnię, dzięki której może na własny użytek opowieść ubarwić i
uatrakcyjnić. A skoro tak, to nie ma potrzeby poznawania tego, co się
lęgnie w innych mózgach. Nie mówiąc już o płaceniu za to” – stwierdził
autorytatywnie.
„A co robiłeś wczoraj przez cały wieczór?”
– zapytała jego żona, przerywając na chwilę inwentaryzację zawartości
swojej znacznych rozmiarów torebki. Wszyscy skupili na nim wzrok.
„Czytałem najnowszą powieść” – przyznał niechętnie, wymieniając nazwisko
dość znanego pisarza. „Wszyscy o niej mówią, to chciałem sprawdzić,
dlaczego” – wytłumaczył się pospiesznie. „Wydałeś na nią czterdzieści
złotych” – wypomniała mu zaraz żona, z triumfalną miną znajdując
wreszcie to, czego poszukiwała od dłuższego czasu w swojej torebce.
Chodziło o telefon.
„A ja myślę, że profesjonalni
opowiadacze historii są bardzo potrzebni” – odezwał się jedyny w naszym
gronie posiadacz szpakowatej brody. „Oczywiście, znam teorię, że stado
małp uderzających przypadkowo w klawiaturę, może napisać „Hamleta”. Ale
fakty są takie, że jednak trzeba było Szekspira, aby „Hamlet” i parę
innych fantastycznie zrobionych opowieści na stałe zagościło w dorobku
ludzkości” – powiedział pogodnie.
W tym momencie
przyłapałem się na myśli, że nie brak ludzi na stanowiskach decyzyjnych,
którzy bardzo chętnie zastąpiliby Szekspira stadem małp. Nie tylko z
powodu oszczędności. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 3 kwietnia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz