Minął już ponad rok od czasu głośnego zakończenia współpracy znanego
publicysty zajmującego się taktyką kościelną z tygodnikiem zaliczanym do
tak zwanych opiniotwórczych. Publicysta ów z kart czasopisma dowiedział
się, że tym razem nie wydrukowano jego cotygodniowego felietonu, za to
zamieszczono tekst redakcyjny, który śmiało można zaliczyć do kategorii
połajanek.
Felieton znanego publicysty dotyczył gorącej
kwestii in vitro. A dlaczego go nie zamieszczono? Ano dlatego, że nie
pasował do linii programowej czasopisma. W opublikowanym na łąmach
redakcyjnym uzasadnieniu decyzji o wstrzymaniu druku tekstu znanego
(także ze swych poglądów w sprawie in vitro) publicysty znalazł się
passus, który mnie zafascynował. Przypominając, że o in vitro tygodnik
pisał wcześniej wielokrotnie, autorka pouczenia stwierdziła, że „zdanie
redakcji na ten temat powinno być jasne nie tylko dla naszych stałych
czytelników, lecz także dla naszych stałych autorów”. Inaczej mówiąc,
albo publicysta pisze zgodnie z linią redakcji, niezależnie od tego,
jakie jest jego zdanie w jakiejś sprawie, albo wynocha. Warto zwrócić
uwagę, że redakcja wspomnianego czasopisma oczekiwała od swego stałego
współpracownika wypowiedzi nie tylko sprzecznej z jego poglądami w danej
materii, ale również niezgodnej z jego sumieniem.
Jest
takie słowo „cyngiel”. Oprócz militarnego zastosowania, jest ono również
używane w świecie pracowników mediów. Mówiąc w uproszczeniu, medialny
„cyngiel” to, ktoś, kto nie tylko wyjątkowo starannie i precyzyjnie
wykonuje bez dyskusji wszystkie polecenia szefów, ale również znakomicie
wyczuwa tak zwaną linię redakcyjną, nadąża za jej meandrami i
gwałtownymi zwrotami, wyprzedza nawet oczekiwania właścicieli, wydawców i
postawionych wyżej redaktorów. Medialny „cyngiel” nie tylko chowa swe
poglądy w każdej sprawie głęboko do kieszeni przekraczając próg redakcji
i nie pokazuje ich w żaden sposób na łamach czy na antenie. Coraz
częściej medialny „cyngiel” nie ujawnia swego zdania w jakiejkolwiek
drażliwej sprawie także na prywatnym blogu, a nawet na fejsbukowym
profilu. Niektórzy postępują tak z własnej inicjatywy, ale są redakcje,
gdzie po prostu się tego od zatrudnionych dziennikarzy wymaga.
Rozmawialiśmy
o upowszechnianiu się zjawiska „cynglizmu” w niedużym gronie, robiąc
smutne miny i mnożąc słowa pełne ubolewania. Nagle jeden „wolny
strzelec” burknął nieprzyjemnie: „Najpierw zróbmy porządek we własnym
ogródku” i opowiedział, jak to pewna katolicka redakcja najpierw
sugerowała mu, jaka powinna być wymowa zamówionego u niego materiału, a
gdy się nie zastosował w kilku szczegółach, po prostu obstalowani
spełniające ich oczekiwania dziełko u kogoś innego. Zrobiło się nam
wszystkim bardzo przykro. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 24 kwietnia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz