Jeden z bohaterów moich opowieści o spotkaniach przy kawie, ciastku, a
czasami też przy czymś innym, powiedział mi, że jest zmęczony.
Indagowany o bardziej szczegółowe wynurzenia wyznał, że zmęczyła go
atmosfera, w jakiej musi żyć i funkcjonować. Zwłaszcza w miejscu pracy.
„To wszystko jakieś takie duszne, nieszczere, pełne nieufności i walki
podjazdowej” – relacjonował. „Naprawdę, człowiek człowiekowi wilkiem” –
podsumował, odwołując się do pewnego schematu myślowego, który podobno
jest krzywdzący dla wilków.
Wkrótce okazało się, że zmęczonych
jest wokół mnie całkiem sporo. Na przykład ktoś długo, wyczerpująco i z
mnóstwem przymiotników opowiadał mi o swoich doświadczeniach ze sfery
mediów. Należy on do tych, których śmiało można uznać za mocno od mediów
zależnych. Wykorzystuje wszelkie medialne możliwości nie tylko jako
odbiorca, ale również aktywny uczestnik i twórca tego, co popularnie
nazywane jest kontentem. „Wykańcza mnie ten wszechobecny hejt” –
poskarżył się. Po namyśle przyznał, że raz po raz daje się sprowokować i
angażując się w rozmaite pyskówki dostosowuje swój przekaz do poziomu
innych uczestników. „Potem siedzę długo i zastanawiam się, dlaczego sam
robię to, co mnie u innych drażni i czego po prostu nienawidzę” –
przeszedł do fazy autorefleksji. Kusiło mnie, aby zachęcić go do
dalszych wyznań i podzielenia się wynikami tego myślenia nad sobą, ale
okoliczności nie były sprzyjające.
Mówię o tym zmęczeniu po raz
pierwszy tak wprost, chociaż podobno w minionym roku wielokrotnie je
pokazywałem. Krótko po wyborach ktoś złapał mnie za ramię i
poinformował, że dopiero teraz uświadomił sobie, co opowiadałem w swoich
felietonach w minionych miesiącach. „Zdałem sobie sprawę, że to był
portret zmęczonego całą sytuacją społeczeństwa, które marzy o zmianie po
to, aby odpocząć” – dokonał skrótowej analizy i interpretacji moich
tekstów. Ponieważ od czasów licealnych do ulubionych zajęć zaliczam
dowiadywanie się od różnych ludzi, „co autor miał na myśli”, nastawiłem
uszu. „Nie ma nic bardziej męczącego, niż trwanie w sytuacji niemożności
i braku perspektyw” – kontynuował mój rozmówca. „Człowiek wtedy traci
nadzieję. A przecież bez nadziei żyć się nie da, prawda?” – spojrzał na
mnie pytająco i sam sobie udzielił odpowiedzi: „Na szczęście nadzieja
umiera ostatnia”. „Nadzieja nigdy nie umiera” – powiedziałem stanowczo i
z satysfakcją odnotowałem jego kolejne spojrzenie. Tym razem pełne
uznania. Poczułem się dowartościowany.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 25 czerwca 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz