piątek, 4 września 2015

Co się zdarzyło sąsiadowi

O ile historia odpoczywania jest prawie tak długa, jak dzieje tego świata, o tyle płatne urlopy są zjawiskiem dość nowym. Podobno jako pierwsi wywalczyli je holenderscy szlifierze diamentów sto pięć lat temu. W Polsce do okrągłej urlopowej rocznicy dopiero się zbliżamy. Sejm II RP przyjął ustawę o urlopach dla pracowników zatrudnionych w przemyśle i handlu 16 maja 1922 roku. Niezależnie jednak od konotacji historycznych, chyba każdy wie, że w pewnych okresach roku nawet chodząc do pracy nosimy w sobie nastawienie specyficzne, rzec można wakacyjne.
Nic dziwnego, że właśnie ono dominowało podczas pierwszego od niemal dwóch miesięcy spotkania naszego grona, które tym razem zebrało się wśród drzew, krzewów i innych roślin, starannie kryjących przyjemną i pojemną altanę, zbudowaną przed laty przez właściciela przedsiębiorstwa z grupy małych i średnich. Rozmowa toczyła się powoli, niemal leniwie, co nie znaczy, że udało się pominąć tematy aktualnie obecne w mediach. Właśnie przy okazji jednego z nich urzędnik samorządowy podzielił się przeżyciami swego sąsiada zza płotu.
„Otóż po latach nieutrzymywania żadnych relacji, nawet na poziomie życzeń świątecznych, niespodziewanie postanowił go odwiedzić kuzyn i to od razu z rodziną, czyli żoną i trójką dzieci” – wyjaśniał sytuację samorządowiec. „Sąsiad nie miał serca odmówić, zwłaszcza, że jak się okazało, kuzyn przeżywa poważne trudności, do tego stopnia, że nie stać go było, aby na jakiś urlop pojechać, a nawet gdzieś wysłać dzieciaki”.
Kilka osób w altanie współczująco pokiwało głową, ale pracownik urzędu zgromił ich spojrzeniem i mówił dalej: „Okazało się jednak bardzo szybko, że kuzyn i cała familia czują się u sąsiada, jakby byli u siebie. Do tego stopnia, że zaczęli mu po swojemu porządkować nie tylko dom, ale również zmieniać uświęcone od lat zwyczaje i sposoby funkcjonowania jego rodziny. I nie chodzi tylko o to, jakie kanały oglądane były w telewizji, ale nawet o pory posiłków. Po tygodniu sąsiad właściwie był ledwo tolerowanym gościem we własnym domu” – urzędnik samorządowy zawiesił głos, jakby nie wiedział, czy to już koniec jego opowieści.
W tym momencie z krzaków wyłonił się profesor, który swoim zwyczajem przysłuchiwał się rozmowie równocześnie z lekturą. Ku zdumieniu zebranych w altanie trzymał w dłoniach dość sfatygowany egzemplarz „Kubusia Puchatka”. „Jeżeli posiliłeś już swego gościa, a on wciąż spogląda tęsknie w stronę spiżarni, prawdopodobnie chce ci powiedzieć, że mógłby się posilić jeszcze bardziej. Objaśnij mu, że to nieprawda” – odczytał dwa zdania wypowiedziane przez Kłapouchego, popatrując znacząco na samorządowca. „Ale to wymaga asertywności i mocnego trzymania się własnych zasad” – uzupełnił profesor i zaczął z uwagą lustrować smakołyki piekące się na grillu.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz