O ile historia odpoczywania jest prawie tak długa, jak dzieje tego
świata, o tyle płatne urlopy są zjawiskiem dość nowym. Podobno jako
pierwsi wywalczyli je holenderscy szlifierze diamentów sto pięć lat
temu. W Polsce do okrągłej urlopowej rocznicy dopiero się zbliżamy. Sejm
II RP przyjął ustawę o urlopach dla pracowników zatrudnionych w
przemyśle i handlu 16 maja 1922 roku. Niezależnie jednak od konotacji
historycznych, chyba każdy wie, że w pewnych okresach roku nawet chodząc
do pracy nosimy w sobie nastawienie specyficzne, rzec można wakacyjne.
Nic
dziwnego, że właśnie ono dominowało podczas pierwszego od niemal dwóch
miesięcy spotkania naszego grona, które tym razem zebrało się wśród
drzew, krzewów i innych roślin, starannie kryjących przyjemną i pojemną
altanę, zbudowaną przed laty przez właściciela przedsiębiorstwa z grupy
małych i średnich. Rozmowa toczyła się powoli, niemal leniwie, co nie
znaczy, że udało się pominąć tematy aktualnie obecne w mediach. Właśnie
przy okazji jednego z nich urzędnik samorządowy podzielił się
przeżyciami swego sąsiada zza płotu.
„Otóż po latach
nieutrzymywania żadnych relacji, nawet na poziomie życzeń świątecznych,
niespodziewanie postanowił go odwiedzić kuzyn i to od razu z rodziną,
czyli żoną i trójką dzieci” – wyjaśniał sytuację samorządowiec. „Sąsiad
nie miał serca odmówić, zwłaszcza, że jak się okazało, kuzyn przeżywa
poważne trudności, do tego stopnia, że nie stać go było, aby na jakiś
urlop pojechać, a nawet gdzieś wysłać dzieciaki”.
Kilka osób w
altanie współczująco pokiwało głową, ale pracownik urzędu zgromił ich
spojrzeniem i mówił dalej: „Okazało się jednak bardzo szybko, że kuzyn i
cała familia czują się u sąsiada, jakby byli u siebie. Do tego stopnia,
że zaczęli mu po swojemu porządkować nie tylko dom, ale również
zmieniać uświęcone od lat zwyczaje i sposoby funkcjonowania jego
rodziny. I nie chodzi tylko o to, jakie kanały oglądane były w
telewizji, ale nawet o pory posiłków. Po tygodniu sąsiad właściwie był
ledwo tolerowanym gościem we własnym domu” – urzędnik samorządowy
zawiesił głos, jakby nie wiedział, czy to już koniec jego opowieści.
W
tym momencie z krzaków wyłonił się profesor, który swoim zwyczajem
przysłuchiwał się rozmowie równocześnie z lekturą. Ku zdumieniu
zebranych w altanie trzymał w dłoniach dość sfatygowany egzemplarz
„Kubusia Puchatka”. „Jeżeli posiliłeś już swego gościa, a on wciąż
spogląda tęsknie w stronę spiżarni, prawdopodobnie chce ci powiedzieć,
że mógłby się posilić jeszcze bardziej. Objaśnij mu, że to nieprawda” –
odczytał dwa zdania wypowiedziane przez Kłapouchego, popatrując znacząco
na samorządowca. „Ale to wymaga asertywności i mocnego trzymania się
własnych zasad” – uzupełnił profesor i zaczął z uwagą lustrować
smakołyki piekące się na grillu.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz