Kornel Morawiecki, marszałek senior, na pierwszym posiedzeniu sejmu
ósmej kadencji mówił, że marzy mu się nowa Konstytucja dla Polski.
Konstytucja na miarę dwudziestego pierwszego stulecia. Streszczając jej
potencjalną zawartość wspomniał między innymi o „nowym podziale władzy,
uzupełniającym obecne, tradycyjne podziały, o koniecznej dziś separacji
władzy politycznej, ekonomicznej i informacyjnej”.
Zastanowiło
mnie to sformułowanie. Zwłaszcza, że bardzo szybko w niektórych
prasowych relacjach przybrało nieco inny kształt. „Dodał, że dzisiaj
mamy „podział władzy na władzę polityki, pieniądza i mediów”...” –
przeczytałem w Internecie na stronie jednej ze stacji telewizyjnych. Tak
naprawdę marszałek senior stwierdził: „Przed laty nie zgadzaliśmy się
na komunistyczną dominację polityki nad gospodarką i mediami. Dziś nie
możemy zgadzać się na panowanie pieniądza nad polityką i nad prawdą”.
Media
od dawna nazywane są czwartą władzą. Czwartą, po ustawodawczej,
wykonawczej i sądowniczej. Wciąż jednak nie pojawił się nowy
Monteskiusz, który oficjalnie ogłosiłby zamianę trójpodziału władzy na
czwórpodział. Więc ta władza środków przekazu, czy też środków
międzyludzkiej komunikacji, wciąż ma status jakiejś takiej nieformalnej,
nieumocowanej, choć przecież realnej. Nikt dzisiaj nawet nie ośmiela
się wyrażać wątpliwości w to, że mass media są w stanie wpływać na
wydarzenia i na kształt świata. Nie tylko na jego, obraz, który każdy
sobie dzięki nim tworzy w głowie.
Jeszcze do niedawna za
element dzierżących czwartą władzę mediów uważany był Internet. Dzisiaj
globalna sieć zaczyna się emancypować, usamodzielniać. Nie
podporządkowuje się zasadom, które dotąd regulowały funkcjonowanie
medialnej części ludzkiej egzystencji. Coraz częściej pojawiają się
opinie, że Internet to kolejna, piąta już władza. Realna siła, która
wpływa na rzeczywistość, nie tylko tę wirtualną.
W najnowszym
filmie Paola Sorrentino, zatytułowanym „Młodość”, wielka, nieco
posunięta w latach gwiazda odmawia sławnemu reżyserowi zagrania w jego
kolejnej produkcji, uzasadniając to trzyletnim kontraktem na udział w
meksykańskim serialu. Tłumaczy zbulwersowanemu twórcy, że to nie kino,
lecz telewizja jest przyszłością, a właściwie teraźniejszością.
Nawet
ja, choć mam już swój wiek, oglądałem tę scenę z lekkim uśmieszkiem.
Wielka gwiazda filmowa powinna raczej powiedzieć, że przyszłością, a po
prawdzie teraźniejszością, jest Internet. Zjawisko o wciąż czekających
na poznanie i rozpoznanie możliwościach. Nie tylko w sferze
informacyjnej. Zastanawiam się, jakich narzędzi trzeba użyć, aby
odseparować w nim władzę polityczną, ekonomiczną i informacyjną. Mnie
nic nie przychodzi do głowy. Ale na szczęście są głowy znacznie tęższe i
mądrzejsze od mojej.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 19 listopada 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz