Kilka lat temu pewien dziennikarz przy okazji spotkania w ratuszu z
wysokiej rangi urzędnikiem samorządowym dopytywał, czy władze
miejscowości mają świadomość, że wprowadzone w niej rozwiązania
komunikacyjne są mocno nieprzyjazne wobec mieszkańców i bardzo
utrudniają im życie. Samorządowiec wysłuchał go z uwagą, po czym
zareagował błyskawicznie i zdecydowanie. „Damy panu taką specjalną
kartę, dzięki której będzie pan mógł nie tylko jeździć zamkniętymi dla
ruchu ulicami, ale również parkować tam, gdzie innym nie wolno” –
oświadczył, sięgając po telefon.
Dziennikarza początkowo zatkało i
przez długą chwilę milczał, mrugając powiekami. W końcu jednak się
ocknął, wdrapał na najwyższy możliwy stopień oburzenia i odmówił,
podkreślając, że poruszył temat w interesie społecznym, w imieniu
mieszkańców miasta, a nie po to, aby uzyskać dla siebie jakieś
udogodnienia. Urzędnik rozłączył się, obrzucił go rozbawionym
spojrzeniem i z ironicznym uśmiechem zauważył: „Pański naczelny nie miał
takich obiekcji. Zresztą nie tylko on. Kilku kolegów z pana redakcji
też ma karty”. Sięgnął do szuflady w biurku, wydobył z niej listę
posiadaczy wspomnianych zezwoleń i odczytał kilka nazwisk. „To jak?” –
zapytał, chowając spis posiadaczy przywileju do biurka. „Nie chcę” –
burknął dziennikarz i zaczął zbierać się do wyjścia.
Kilka
miesięcy później odkrył, że wydarzenie szybko zyskało status anegdoty,
opowiadanej przez wspomnianego lokalnego VIP-a nie tylko innym
urzędnikom, ale również jego kolegom z mediów. Niektórzy z nich patrzyli
potem na niego z podziwem, ale wielu pukało się w czoło. „Jak dają, to
brać, jak biją, to uciekać” – przypomniał mu starą maksymę jeden z
młodych, ale już znanych reporterów. Był przy tym pełen szczerej
życzliwości.
Panuje dość powszechne przekonanie, że zjawisko
określane jako „sojusz ołtarza z tronem” nieodmienne przynosi szkody
Kościołowi a pożytki władzy świeckiej. Można postawić pytanie, jak
sprawa wygląda w relacji na linii środki społecznego przekazu – władze
różnych szczebli. Czy sojusz mediów z tronem jest dla nich szkodliwy? A
może, w ostatecznym rozliczeniu, okazuje się korzystny?
Napoleon Bonaparte wyznał kiedyś, że bardziej boi się trzech gazet niż trzech tysięcy bagnetów. To daje do myślenia.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 26 listopada 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz