czwartek, 3 listopada 2016

Wierni

W jednym z odcinków serialu kryminalnego „Kości” znalazła się opowieść o niezwykle utalentowanym muzycznie nastolatku, który był amiszem. Potrafił ze słuchu zagrać na fortepianie niemal wszystko, łącznie z kompozycjami arcymistrzów. Problem w tym, że – jak ktoś to ładnie ujął – amisze instrumenty muzyczne uważają za zbytek samoekspresji i ich nie używają. Chłopak stanął więc wobec wyboru – rozwijanie wyjątkowego daru, jakim został obdarzony lub wierność zasadom wiary, w której został wychowany. Ze scenariusza wynika, że nastolatek jednak postanowił zrezygnować z muzyki. A żeby uniknąć na przyszłość pokus, sam, za pomocą klapy fortepianu, złamał sobie palce dłoni. W pewnym sensie, w imię wierności swej wierze chciał uciec od świata, schronić się przed nim w zamkniętej społeczności, w której nie będzie narażony na konieczność drastycznego konfrontowania tego, w co wierzy, z postawiamy, poglądami, zachowaniami innych.
Można jednak inaczej. Desmond Doss, bohater najnowszego filmu Mela Gibsona, właśnie w tych dniach wchodzącego na ekrany polskich kin pod tytułem „Przełęcz ocalonych”, również traktował swoją wiarę jako kwestię fundamentalną, realnie kształtującą jego życie. Był adwentystą. Z motywacji religijnych wynikało jego postanowienie nieużywania przemocy. Nie chciał zabijać. Nie chciał nawet wziąć broni do ręki. Logicznym wydaje się więc, że w czasie wojny armia jest ostatnim miejscem, w którym powinien się znaleźć. Nie byłoby z tym problemów. Nikt go na siłę na front nie ciągnął. Dlaczego więc Desmond zgłosił się na ochotnika do wojska? Dlaczego chciał się znaleźć nie gdzieś na tyłach, ale w oddziale bojowym, gdzie świszczą kule i wybuchają pociski, a naprzeciwko stoją ludzie, którzy nie zawahają się go zabić? Życie mu niemiłe?
Nic podobnego. Szeregowy Doss wcale nie chciał zginąć. Był młodym człowiekiem, dla którego nie tylko wiara miała ogromne znaczenie, ale również patriotyzm nie był pustym słowem. Nie mógł siedzieć w domu, gdy ważyły się losy jego ojczyzny. Jednak nie zamierzał dla zasad wojennych poświęcać zasad swojej wiary. Był przekonany, że nie musi tego robić nawet pod nieprzyjacielskim ogniem.
Pogląd, że po to, aby żyć zgodnie ze swoją wiarą, trzeba się odgrodzić od świata, stworzyć enklawę sprzyjających warunków, otoczenie, które uchroni przed spotkaniem z myślącymi i żyjącymi inaczej, nie należy do rzadkości. Nie jest też niczym nowym. Dlatego mam ogromny szacunek dla tych, którzy są wierni swej wierze w niesprzyjających okolicznościach. Także w mediach.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz