W jednym z odcinków serialu kryminalnego „Kości” znalazła się
opowieść o niezwykle utalentowanym muzycznie nastolatku, który był
amiszem. Potrafił ze słuchu zagrać na fortepianie niemal wszystko,
łącznie z kompozycjami arcymistrzów. Problem w tym, że – jak ktoś to
ładnie ujął – amisze instrumenty muzyczne uważają za zbytek
samoekspresji i ich nie używają. Chłopak stanął więc wobec wyboru –
rozwijanie wyjątkowego daru, jakim został obdarzony lub wierność zasadom
wiary, w której został wychowany. Ze scenariusza wynika, że nastolatek
jednak postanowił zrezygnować z muzyki. A żeby uniknąć na przyszłość
pokus, sam, za pomocą klapy fortepianu, złamał sobie palce dłoni. W
pewnym sensie, w imię wierności swej wierze chciał uciec od świata,
schronić się przed nim w zamkniętej społeczności, w której nie będzie
narażony na konieczność drastycznego konfrontowania tego, w co wierzy, z
postawiamy, poglądami, zachowaniami innych.
Można jednak inaczej.
Desmond Doss, bohater najnowszego filmu Mela Gibsona, właśnie w tych
dniach wchodzącego na ekrany polskich kin pod tytułem „Przełęcz
ocalonych”, również traktował swoją wiarę jako kwestię fundamentalną,
realnie kształtującą jego życie. Był adwentystą. Z motywacji religijnych
wynikało jego postanowienie nieużywania przemocy. Nie chciał zabijać.
Nie chciał nawet wziąć broni do ręki. Logicznym wydaje się więc, że w
czasie wojny armia jest ostatnim miejscem, w którym powinien się
znaleźć. Nie byłoby z tym problemów. Nikt go na siłę na front nie
ciągnął. Dlaczego więc Desmond zgłosił się na ochotnika do wojska?
Dlaczego chciał się znaleźć nie gdzieś na tyłach, ale w oddziale
bojowym, gdzie świszczą kule i wybuchają pociski, a naprzeciwko stoją
ludzie, którzy nie zawahają się go zabić? Życie mu niemiłe?
Nic
podobnego. Szeregowy Doss wcale nie chciał zginąć. Był młodym
człowiekiem, dla którego nie tylko wiara miała ogromne znaczenie, ale
również patriotyzm nie był pustym słowem. Nie mógł siedzieć w domu, gdy
ważyły się losy jego ojczyzny. Jednak nie zamierzał dla zasad wojennych
poświęcać zasad swojej wiary. Był przekonany, że nie musi tego robić
nawet pod nieprzyjacielskim ogniem.
Pogląd, że po to, aby żyć
zgodnie ze swoją wiarą, trzeba się odgrodzić od świata, stworzyć enklawę
sprzyjających warunków, otoczenie, które uchroni przed spotkaniem z
myślącymi i żyjącymi inaczej, nie należy do rzadkości. Nie jest też
niczym nowym. Dlatego mam ogromny szacunek dla tych, którzy są wierni
swej wierze w niesprzyjających okolicznościach. Także w mediach.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 3 listopada 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz