Reżyser Jan Komasa, ten, który nakręcił film „Sala samobójców”,
właśnie rozpoczął zdjęcia do swojego nowego dzieła po tytułem „Miasto
44”. Ma ono opowiadać o Powstaniu Warszawskim. Przy tej okazji w jednym
wywiadów stwierdził, że w całym filmie nie będzie w ogóle wulgaryzmów,
bo wtedy młodzi ich nie używali.
Przypomniało mi się o tym
w czasie rozmowy, podczas której omówiliśmy szeroko i wyczerpująco
temat postępującego schamienia i wulgaryzacji języka, które to zjawisko
zdaje się nie znać żadnych granic. Zasadniczo, jako uczestnicy rozmowy,
byliśmy tym faktem poruszeni do głębi oraz zbulwersowani.
Temat
zaczyna być palący. Niedawno pochylił się nad nim jeden z tygodników.
„Kiedyś klęło się jak szewc, dziś jak dyrektorka teatru. Nikt w Europie
nie przeklina tak, jak Polacy” – napisała autorka tekstu już pierwszych
dwóch zdaniach, czyniąc niedwuznaczną aluzję do pewnej poznańskiej
artystki, która wulgarnie, na forum publicznym, w Internecie,
skomentowała wybór papieża. Z szeroko otartymi ze zdumienia oczami
śledziłem potem jej trwanie w uporze i brak nawet pozorów zawstydzenia
tym, co zrobiła. Nie mówiąc już o jej obrońcach, którzy usiłowali
niekulturalną wypowiedź przedstawić, jako „gest artystyczny”.
We
wspomnianym artykule zacytowany został prof. Walery Pisarek, który
skomentował rzecz obrazowo: „Wszy rozlazły się po polszczyźnie. Na
powierzchnię wyszło to, co było ukryte. Wulgaryzmy istniały zawsze. Ale
kiedyś nie używano ich jawnie i publicznie”. Kilka dni później jego
słowa zyskały nowe potwierdzenie, w postaci kolejnej wulgarnej i
chamskiej wypowiedzi posła, nagłośnionej przez sejmowe mikrofony. Jakby
tego było mało, najnowszy numer innego tygodnika przynosi portret jednej
z członkiń rządu, którą dziennikarz na dzień dobry egzaminuje:
„– Klnie Pani?
– No, jak szewc, niestety! To wstydliwe jak cholera.
– Serio?
– Serio, nie ma przekleństwa, którego nie znam”.
Dwa
dni temu ktoś wrzucił na Facebooka cytat z pierwszego tomu „Dziennika”
Sławomira Mrożka, obejmującego lata 1962-1969. Wspomniany cytat wydał mi
się świetną puentą do rozważań o wszechogarniającym schamieniu i
wulgaryzacji. Nie tylko języka. Brzmi następująco:
„Zatrucie
świata stanem półświadomości. Nie ma nic gorszego niż półświadomość,
niedouczenie, półprawda, półinteligent. Nie darmo (objaw, to sygnał)
nastał czas miernot. Upowszechnienie kultury, w tym pojęciu kryje się
jakaś zabójcza bzdura. Popularyzacja, uproszczenia, skróty, digesta,
kultura masowa – to coś bardzo śmiesznego i groźnego jednocześnie. Nie
jestem reakcjonistą w tym sensie, że bynajmniej się nie łudzę, że można i
trzeba czynnie temu przeciwdziałać. Nie chce mi się tłumaczyć, czemu
nie można. Nie można przeciwdziałać ewolucji gatunku. Chcę mieć tylko
prawo do powiedzenia sobie, że bynajmniej ewolucja nie musi oznaczać
lepszości”. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz