„Mamy obowiązek dotrzymywać obietnic, nawet najtrudniejszych” –
napisał Philip Pullman, nauczyciel i wykładowca literatury angielskiej,
wybitny autor powieści dla dzieci i młodzieży, w książce „Bursztynowa
luneta”, czyli ostatniej części popularnej na całym świecie i sprzedanej
w milionach egzemplarzy trylogii „Mroczne materie”. A ja obiecałem, że
przedstawię dalszy ciąg dziejów bohaterów mojej opowieści o wielkich
wydarzeniach, które dokonują się w miejscach tak zwykłych i ogólnie
dostępnych, jak nocny tramwaj czy przystanek autobusowy. Opowieści o
kobiecie i mężczyźnie, których właśnie w takich zwyczajnych, by nie rzec
pospolitych, miejscach, połączyło zaufanie.
Oczywiście
nie chodzi tu wcale o prosty sequel historii, która zainteresowała
odbiorców, lecz o pokazanie obok następstwa wypadków, także konsekwencji
i skutków wydarzeń i decyzji, podjętych przez ludzi, którzy z jakiejś
przyczyny znaleźli się w konkretnej sytuacji.
Zostawiliśmy
naszych bohaterów w chwili, gdy oboje przekroczyli jezdnię i skręcili w
najbliższą przecznicę. Wcześniej mężczyzna zaproponował pierwszy raz
spotkanej kobiecie, której uciekł nocny autobus, że ją zawiezie do domu
samochodem. Dlaczego jechał tramwajem, skoro miał samochód? Po prostu do
pracy dojeżdżał komunikacją publiczną.
Skręciwszy na rogu
oboje w słabym świetle latarni przeszli kawałek chodnikiem, minęli
jeszcze jedno skrzyżowanie i znaleźli się wśród garaży, zbudowanych
zgodnie z dawną modą na skraju osiedla. Tu było prawie całkiem ciemno.
Kobieta poczuła, że ogarnia ją lęk. Nagle przestała się czuć
bezpiecznie, w jej głowie zapaliła się maleńka lampka ostrzegawcza,
która migając nerwowo nawoływała do ucieczki. Niedoszła pasażerka
autobusu rozejrzała się niepewnie, ale jednak nie ruszyła się z miejsca.
Nie wiedziała, w którą stronę uciekać.
W tym czasie
mężczyzna hałaśliwie otwierał drzwi garażu. Po chwili wyprowadził z
niego dość stary model fiata. Gdy zabłysły światła samochodu kobieta
zmrużyła oczy, ale poczuła pewną ulgę. Lecz ta szybko się ulotniła.
„Niech pani wsiada” – powiedział mężczyzna dziwnie cicho i z trzaskiem,
brutalnie zamknął drzwi garażu.
Przez chwilę wahała się,
czy usiąść obok kierowcy czy z tyłu. Decyzję podjął za nią mężczyzna.
Otworzył przednie prawe drzwi pojazdu i mruknął „Proszę”. Wsiadła. On
zajął miejsce za kierownicą i spojrzał na nią pytająco, raczej z pewnym
zniecierpliwieniem. Chwilę siedzieli w milczeniu. Mdłe światło w
samochodzie zgasło. Mężczyzna wyciągnął rękę i dotknął dłoni kobiety.
Wyczuł drżenie i lekko, ale zdecydowanie ścisnął jej palce. „Więc dokąd
jedziemy?” – zapytał półgłosem i chwycił kierownicę obydwoma rękami.
Szeptem podała adres. Ruszyli. Samochód kolebał się na dziurach
pozbawionej asfaltu drogi między garażami. Wyczuła, że w mężczyźnie
dokonała się jakaś zmiana. Był napięty i rozdrażniony. „Boi się pani?” –
zapytał niespodziewanie, gdy już byli na asfaltowej jezdni. Nie zdobyła
się na odpowiedź. Nawet na ruch głową. To go jeszcze bardziej
poirytowało.
Jak to jest? Co sprawia, że w ciągu zaledwie
kilku minut kobieta obdarza mężczyznę zaufaniem, a potem w równie
krótkim czasie, to zaufanie zamienia się w lęk? I czy dotyczy to tylko
relacji damsko-męskich? stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
czwartek, 16 stycznia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz