Pamiętam sprzed lat dyskusję w dziennikarskim gronie na temat
upraszczania języka w mediach. Padało wiele argumentów za tym, żeby
pisząc teksty, używać pojęć zrozumiałych dla tak zwanego ogółu. „Ależ to
oznacza, że będziemy używać mniej niż trzystu słów!” – obruszył się
przedstawiciel średniego pokolenia, który znany był z tego, że woli
przeczytać książkę niż obejrzeć jej filmową adaptację. „No i właśnie o
to chodzi” – powiedział redaktor odpowiedzialny za zawartość jednej z
gazet. „Dziś prawdziwy profesjonalizm polega na tym, aby za pomocą tych
niewielu słów, które rozumieją nasi odbiorcy, wyrazić całą treść, jaką
mamy do przekazania” – stwierdził autorytatywnie, zapominając, że
prowadzimy towarzyską rozmowę w przypadkowym gronie, a nie jesteśmy u
niego w gabinecie na kolegium redakcyjnym. „Świetnie. To oznacza, że
najpierw do tych trzystu słów musimy sprowadzić nasze myślenie” –
skwitował wspomniany miłośnik książek, który – jak się niedawno
dowiedziałem – porzucił zawód dziennikarza i zajął się wytwarzaniem
pewnych przydatnych w gospodarstwie domowym detali.
Całą
ta dyskusja wydostała się na powierzchnię pamięci podczas rozmowy z
jednym bardzo dobrze ułożonym gimnazjalistą. Okazał się całkowitym
zaprzeczeniem tego, co popularnie określa się dziś obrzydliwym i
poniżającym słowem „gimbaza”. Słowem, którego – podobnie jak wielu
innych, modnych dziś epitetów i etykiet, mających zastąpić oparty na
jakiejkolwiek refleksji opis świata i człowieka – nie znoszę.
Wspomniany
chłopak nie był człowiekiem o mentalności gimnazjalisty w potocznym
dziś rozumieniu tego pojęcia. Nie był osobnikiem nieskomplikowanym,
ślepo podążającym za modą i popkulturą. Bardzo szybko wyszło na jaw, że
choć z matematyką ma poważne problemy, to jednak czyta książki, zamiast
ich streszczeń. Jego zasób leksykalny zdecydowanie i szeroko wykraczał
poza, tak ulubione przez niektórych speców od docierania do masowego
odbiorcy, trzysta słów. I to w kilku językach.
Zapytany
niezobowiązująco o to, co zamierza robić po ukończeniu gimnazjum,
przedstawił mi przemyślany plan dalszego życia. Przeanalizował również
swoją aktualną sytuację, wypunktował możliwości, jakimi dysponuje,
omówił szanse, przed jakimi stoi, doprecyzował marzenia i oczekiwania.
Słuchałem z zapartym tchem i szeroko otwartymi oczami. I z narastającym
smutkiem.
Dlaczego ze smutkiem? Ponieważ cała bardzo
sensowna koncepcja życia, cały projekt, który mi przedstawił, oparty był
na fundamentalnym założeniu. Aby go zrealizować, nastolatek postanowił
wyjechać jak najprędzej za granicę. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
czwartek, 30 stycznia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz