Chętnie bym się dowiedział, ilu widzów, którzy obejrzeli „Wilka z
Wall Street”, zdaje sobie sprawę, że Jordan Belfordt, o którym film
opowiada, nie tylko zjawił się z seksowną narzeczoną na premierze
najnowszego dzieła Martina Scorsese. On się pojawia na ekranie. I to w
końcowej scenie, która według wielu lepszych ode mnie znawców kina, jest
kluczowa dla zrozumienia wymowy całego, trzygodzinnego widowiska. Nie
będę jej streszczał, ale myślę, że warto o tym istotnym szczególe
poinformować zarówno tych, którzy już film widzieli, jak i tych, którzy
dopiero się na niego wybierają.
Belfort jest o trzy lata
młodszy ode mnie. Jak się dowiedziałem ze strony „Forbesa”, zarabia dziś
między innymi na książkach, w których opisuje swój sukces, upadek i
powrót do świata biznesu. Podczas rozgrywek Australian Open siedział na
trybunach obok miliardera Jamesa Packera. „Jordan Belfort po wyjściu z
więzienia radzi sobie nieźle. Ze szkoleń biznesowych uczynił istotne
źródło dochodów” – wyczytałem w podpisie do jednego ze zdjęć, wziętego
zresztą z Facebooka. Podobno szkolenia prowadzone przez niego
przyciągają tysiące głodnych sukcesu ludzi. Nie tylko w Ameryce. Na
fotografiach dostępnych w Internecie bohater filmu jest uśmiechnięty i
wygląda na człowieka sukcesu. Człowieka zadowolonego z życia. I z
siebie. Jak jest naprawdę – nie wiem. Czy budzą go po nocach koszmarne
sny, pełne wyrzutów sumienia? Pojęcia nie mam. Choć tego też chętnie bym
się dowiedział.
W najnowszym filmie Martina Scorsese jest
scena pokazująca, jak istotny okazał się dla granego przez Leonardo
DiCaprio Jordana Belforta artykuł na temat jego firmy i niego samego,
który ukazał się w poważnym, prestiżowym piśmie. 14 października 1991
roku Roula Khalaf, dziś dziennikarka „Financial Timesa”, opublikowała w
„Forbesie” artykuł zatytułowany „Steki, akcje, opcje - co za różnica?”.
Napisała w nim, że Belfort przypomina „pokręconego Robin Hooda, który
zabiera bogatym, a daje sobie oraz swojej wesołej kompanii maklerów”.
Stwierdziła też, że z perspektywy sprzedawcy nie ma różnicy między
handlem mięsem a akcjami. To nawiązanie do faktu, że Belfort, zanim
został brokerem, próbował między innymi sił w branży mięsnej.
„Specjalizuje się we wciskaniu ryzykownych akcji łatwowiernym
inwestorom. I, choć towar ten psuje się tak samo jak mięso i ryby, marże
są o wiele bardziej atrakcyjne” – pisała w swoim artykule Roula Khalaf,
charakteryzując firmę Belforta. Firmę zdemoralizowanych sprzedawców,
którzy nie mają żadnych zahamowań, by maksymalizować swój zysk, robiąc
krzywdę innym.
Po obejrzeniu „Wilka z Wall Street” z
jednego mam cichą satysfakcję. Ucząc skutecznej techniki sprzedaży
filmowy Belfort pokazuje trick, jak wcisnąć komuś bezwartościowy
długopis. Mnie by go nie wtrynił. Dlaczego? Bo zawsze mam przy sobie coś
do pisania. Nie muszę w pośpiechu kupować za duże pieniądze byle
jakiego długopisu, żeby, nawet niespodziewanie poproszony, zapisać komuś
numer telefonu albo adres mailowy. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz