W popularnym przed laty serialu amerykańskim, którego
współproducentem wykonawczym był między innymi Ridley Scott, jeden z
drugoplanowych bohaterów szczerze dziwił się, że ludzie tak wcześnie
zdołali wymyślić i dość powszechnie zaakceptować teorię heliocentryczną.
Jego zdaniem powinniśmy raczej wciąż być zwolennikami geocentryzmu.
„Przecież mamy naturalną skłonność do stawiania siebie w centrum” –
uzasadniał swoje zdziwienie. Przypuszczam, że twórcom serialu nie
przyszło do głowy, iż niecałe dziesięć lat później świat obiegnie
nagranie, którego rzeczywisty, a nie zagrany przez aktora, bohater za
pomocą szklanki wody i tras samolotów dobitnie wykaże, iż ziemia nie
może się kręcić wokół swojej osi. No bo jak udaje się dolecieć, na
przykład, do Chin?
Jest prosty sposób, aby stać się obiektem
zainteresowania ludzi, którzy nigdy w życiu by się tobą nie zafrapowali i
nawet by im do głowy nie przyszło, żeby rozejrzeć się, czy istniejesz. W
końcu każdy zajęty jest swoimi sprawami i bez powodu nie będzie
podejmował wysiłku stawiania kogoś innego w zasięgu swego zaciekawienia.
Ów
prosty, a zarazem nadzwyczaj skuteczny sposób skupiania na sobie
ludzkiej uwagi, polega na odniesieniu sukcesu. Nie jest szczególnie
istotne, w jakiej dziedzinie się go odnosi. Ważne, żeby, jak to się
mówi, osiągnąć powodzenie, którego nie da się ukryć. Na przykład, zdobyć
medal na jakichś zawodach albo uzyskać nagrodę w efekcie rywalizacji z
innymi. Albo po prostu zrobić coś wyraźnie i widocznie lepiej niż cała
reszta.
Pragnących sukcesu trzeba w tym miejscu uczciwie ostrzec,
że osiągnięcie go wiąże się z poważnym ryzykiem. „Człowiek, który
osiągnął sukces, nigdy nie wie, czy jest kochany dla samego siebie” –
ostrzegał już drugim stuleciu po Chrystusie piszący po grecku rzymski
retoryk Lukian z Samosaty, uważany za twórcę satyry społecznej.
Niejeden
człowiek sukcesu przekonał się o prawdziwości tego spostrzeżenia.
Zwłaszcza ci, którzy swoim sukcesem nie tylko wzbudzili podziw, ale
również poważnie uszczuplili czyjeś dobre samopoczucie. Jeszcze gorzej
mają ci, których sukces wzbudził zazdrość. Zamiast kochania nieraz
otrzymują nienawiść, a przynajmniej niechęć, i to ze strony, z której
się tego najmniej spodziewają.
„Moim zdaniem nie warto odnosić
sukcesów” – podzielił się ze mną swoimi egzystencjalnymi przemyśleniami
pewien student zarządzania. Ponaglony pytającym spojrzeniem uzasadnił:
„Jak się człowiek nie wyróżnia, przynajmniej ma święty spokój i nie musi
się martwić, co inni o nim myślą”.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
piątek, 27 lutego 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz