Czekaliśmy na rozpoczęcie imprezy i chcąc nie chcąc słuchaliśmy
rozmów, które toczyły się wokół nas. „Zamiast się cieszyć, że wszystko
zorganizowałam, to jeszcze pretensje. Wiesz co zauważyłam? Że kobieta to
musi pewnymi rzeczami się zajmować, bo inaczej to nikt się nimi nie
zajmie” – mówiła z lekkim przydechem elegancka pani koło trzydziestki w
rzędzie za nami. „Tak się rodzi feminizm” – skomentował wykładowca
akademicki szeptem, nachylając się w naszą stronę.
W rzędzie przed
nami młoda matka relacjonowała swoje dokonania podczas jakiejś innej
imprezy. „Twarz mi się nie zamykała, taka byłam zdenerwowana tym, co
spotkało moją Asię w przedszkolu. Wszystko wywaliłam, bez żadnej
cenzury. I nagle popatrzyłam dokoła i mało nie zakopałam się pod ziemię.
Bo ja tu gadam i gadam, a obok stoi bliska znajoma przedszkolanki mojej
Joasi i gapi się na mnie tak, jakby chciała sobie w mózgu wypalić moją
fotografię”. „No i niczego się nie nauczyła” – skomentował wykładowca,
efektownie wskazując wzrokiem, o kogo mu chodzi.
„Pan tak nie
macha tymi gałkami ocznymi, bo pan zeza dostanie” – upomniał go
właściciel firmy z grupy małych i średnich przedsiębiorstw. Nie bardzo
wiadomo, z jakiego powodu, swoją kwestię wygłosił również szeptem.
„Wyglądamy,
jakbyśmy mieli coś do ukrycia” – zauważył urzędnik samorządowy, który
siedział najbardziej po prawej. Nie szeptał, ale mówił półgłosem,
rozglądając się dokoła niczym jakiś przejęty rolą konspirator.
„Nie
uważacie, że to wszechogarniające gadulstwo, pozbawione jakichkolwiek
zahamowań obgadywanie innych w miejscach publicznych, to znak czasu?” –
wysilił się na szerszą refleksję wykładowca akademicki. Mówił głośno,
wyraźnie oczekując, że będzie dobrze słyszany zarówno w rzędach przed
nami, jak i tymi z tyłu.
„Pozytywny czy negatywny?” – domagał się
uściśleń przedsiębiorca. Zanim pracownik wyższej uczelni zdążył
odpowiedzieć, tonem znawcy odezwał się urzędnik samorządowy. „To bardzo
dobry sposób przekazywania informacji tym, do których powinny dotrzeć,
bez potrzeby bezpośredniego kontaktu” – powiedział. „A przy okazji
pokazania, że nie ma się nic do ukrycia” – uzupełnił.
„Co pan z
tym ukrywaniem co chwilę wyskakuje?” – zirytował się wykładowca
akademicki. Urzędnik popatrzył na niego z wyższością. „U was na uczelni
każdy mówi przełożonym szczerze, co myśli?” – zapytał tak głośno, że
kilka osób spojrzało w naszą stronę. Wykładowca wyraźnie się zmieszał.
„Mamy wolność słowa” – odrzekł wymijająco. Urzędnik chciał drążyć dalej,
ale impreza właśnie się zaczęła.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 23 kwietnia 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz