Podobno prestiżowy amerykański tygodnik „Time”, który od 1927 roku
przyznaje tytuł „Człowieka roku” w tym roku wśród kandydatów całkiem
poważnie rozważał samozwańczego kalifa i lidera tzw. Państwa
Islamskiego. Jest jednym z siedmiu kandydatów. Oprócz niego szanse na
tytuł mieli ponoć między innymi kanclerz Niemiec (która tytuł
otrzymała), prezydent Rosji i najbardziej kontrowersyjny kandydat w
przyszłorocznych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
Pomysł
uwzględnienia kalifa wśród pretendentów do tytułu „Człowiek roku”
wywołał tu i ówdzie oburzenie. Okazuje się jednak, że niesłusznie, bo tu
podobno wcale nie o wyróżnianie, a tym bardziej nie o nagradzanie i
dowartościowywanie, chodzi. Zgodnie z ideą tytuł przyznawany jest temu,
kto w minionych dwunastu miesiącach miał, zdaniem redaktorów, największy
wpływ na wydarzenia w Ameryce i na świecie w pozytywnym lub negatywnym
znaczeniu. Tak właśnie. Pozytywnym lub negatywnym. Dlatego w liczącej
prawie dziewięćdziesiąt lat historii uznawania kogoś przez „Time” za
„Człowieka roku” znajdziemy nie tylko Jana XXIII, Jana Pawła II, papieża
Franciszka, Martina Luthera Kinga czy walczących z epidemią eboli, ale
również Adolfa Hitlera i dwukrotnie Józefa Stalina. Jeden mój znajomy o
dość paskudnym charakterze poznawszy przedstawione wyżej wyjaśnienia i
uzasadnienia zaraz zaczął sprawdzać, czy prestiżowe czasopismo nie
przyznało tytułu „Człowieka roku” organizatorowi zamachów
terrorystycznych z 2001 roku. A gdy się trochę uspokoił zapytał
bezradnie: „Czy media naprawdę muszą kolportować i promować zło,
znajdując do tego pokrętne uzasadnienia?”.
Ks. prof. Marek Lis,
teolog, a także filmoznawca i specjalista w dziedzinie środków
komunikowania kilka dni temu umieścił w jednym z portali
społecznościowych post następującej treści: „Mam prośbę. Nie retłitujmy
kłamstw. Oszczerstw. Insynuacji. Niby-dowcipnych memów. Cudzej głupoty,
świadomej albo nie. Nie kolportujmy zła”. Jego apel spotkał się z bardzo
umiarkowanym entuzjazmem wśród internautów. Zaraz ktoś sugerował
udzielenie dyspensy dla memów poświęconych jednemu z poprzednich
lokatorów Pałacu Prezydenckiego. Ktoś inny zaniepokoił się, że gdyby
propozycję wprowadzić w życie, to ruch na społecznościówce zaniknie.
Nie
od dziś wiadomo, że zło jest bardziej medialne niż dobro. Dawniej
mogliśmy o jego upowszechnianie obwiniać przede wszystkim redakcje i
właścicieli gazet, stacji radiowych i telewizyjnych. W dobie Internetu
to się już nie sprawdza. O tym, co się pojawia w komentarzach, w
serwisach społecznościowych, jakie profile obserwujemy, które wpisy
lajkujemy, dodajemy do ulubionych, opatrujemy kciukiem w górę czy
serduszkiem, które posyłamy dalej, aby poznali je inni, decydujemy
osobiście.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM. Tu wersja
lekko poprawiona, bo w tzw. międzyczasie (między napisaniem tekstu a
jego emisją na antenie) "Time" ogłosił, kogo wybrał.
czwartek, 10 grudnia 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz