czwartek, 10 grudnia 2015

Nie kolportujmy zła

Podobno prestiżowy amerykański tygodnik „Time”, który od 1927 roku przyznaje tytuł „Człowieka roku” w tym roku wśród kandydatów całkiem poważnie rozważał samozwańczego kalifa i lidera tzw. Państwa Islamskiego. Jest jednym z siedmiu kandydatów. Oprócz niego szanse na tytuł mieli ponoć między innymi kanclerz Niemiec (która tytuł otrzymała), prezydent Rosji i najbardziej kontrowersyjny kandydat w przyszłorocznych wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
Pomysł uwzględnienia kalifa wśród pretendentów do tytułu „Człowiek roku” wywołał tu i ówdzie oburzenie. Okazuje się jednak, że niesłusznie, bo tu podobno wcale nie o wyróżnianie, a tym bardziej nie o nagradzanie i dowartościowywanie, chodzi. Zgodnie z ideą tytuł przyznawany jest temu, kto w minionych dwunastu miesiącach miał, zdaniem redaktorów, największy wpływ na wydarzenia w Ameryce i na świecie w pozytywnym lub negatywnym znaczeniu. Tak właśnie. Pozytywnym lub negatywnym. Dlatego w liczącej prawie dziewięćdziesiąt lat historii uznawania kogoś przez „Time” za „Człowieka roku” znajdziemy nie tylko Jana XXIII, Jana Pawła II, papieża Franciszka, Martina Luthera Kinga czy walczących z epidemią eboli, ale również Adolfa Hitlera i dwukrotnie Józefa Stalina. Jeden mój znajomy o dość paskudnym charakterze poznawszy przedstawione wyżej wyjaśnienia i uzasadnienia zaraz zaczął sprawdzać, czy prestiżowe czasopismo nie przyznało tytułu „Człowieka roku” organizatorowi zamachów terrorystycznych z 2001 roku. A gdy się trochę uspokoił zapytał bezradnie: „Czy media naprawdę muszą kolportować i promować zło, znajdując do tego pokrętne uzasadnienia?”.
Ks. prof. Marek Lis, teolog, a także filmoznawca i specjalista w dziedzinie środków komunikowania kilka dni temu umieścił w jednym z portali społecznościowych post następującej treści: „Mam prośbę. Nie retłitujmy kłamstw. Oszczerstw. Insynuacji. Niby-dowcipnych memów. Cudzej głupoty, świadomej albo nie. Nie kolportujmy zła”. Jego apel spotkał się z bardzo umiarkowanym entuzjazmem wśród internautów. Zaraz ktoś sugerował udzielenie dyspensy dla memów poświęconych jednemu z poprzednich lokatorów Pałacu Prezydenckiego. Ktoś inny zaniepokoił się, że gdyby propozycję wprowadzić w życie, to ruch na społecznościówce zaniknie.
Nie od dziś wiadomo, że zło jest bardziej medialne niż dobro. Dawniej mogliśmy o jego upowszechnianie obwiniać przede wszystkim redakcje i właścicieli gazet, stacji radiowych i telewizyjnych. W dobie Internetu to się już nie sprawdza. O tym, co się pojawia w komentarzach, w serwisach społecznościowych, jakie profile obserwujemy, które wpisy lajkujemy, dodajemy do ulubionych, opatrujemy kciukiem w górę czy serduszkiem, które posyłamy dalej, aby poznali je inni, decydujemy osobiście.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM. Tu wersja lekko poprawiona, bo w tzw. międzyczasie (między napisaniem tekstu a jego emisją na antenie) "Time" ogłosił, kogo wybrał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz