czwartek, 10 marca 2016

Dzieje humoru w czterech akapitach

Kilka lat temu ośmieliłem się publicznie wyrazić subiektywną opinię na temat programów kabaretowych pokazywanych w telewizji. Oględnie mówiąc, nie była to opinia pozytywna.
Okazało się, że nie jestem pod tym względem osamotniony. Pojawiła się grupa osób podzielających moje odczucia. Z drugiej jednak strony błyskawicznie spotkałem się z zarzutem, że po prostu nie mam poczucia humoru i dlatego nie nadążam za myślą krajowych kabareciarzy. Obrońcy ich twórczości podsyłali mi różne przykłady śmiesznych – ich zdaniem – skeczów, opatrując je niejednokrotnie komentarzami w stylu: „Ale im dowalił”, „Po prostu go zniszczyli”, „Czyż nie piękna masakra?”. Studiowałem więc podsyłane okazy i przejawy humoru, usilnie próbując zrozumieć, co w nich śmiesznego. Łatwo nie było. Najczęściej ponosiłem klęskę, bo analizowane scenki nie wywoływały na mej twarzy nawet namiastki uśmiechu. Niejednokrotnie natomiast czułem się zażenowany, zawstydzony, a w lżejszych przypadkach zdegustowany. W ostatecznym rozrachunku byłem zdołowany, że istotnie coś z tym moim poczuciem humoru jest nie tak.
Niedawno znajomy od dawna mieszkający zagranicą chciał się ode mnie dowiedzieć, czy w Polsce są jakieś czasopisma satyryczne i humorystyczne. Zapewniłem go, że tytuły, które pamiętał z młodości, już nie istnieją i podpowiedziałem, że jeśli chce zobaczyć, z czego naród się dzisiaj śmieje, niech poserfuje po Internecie. „Pytałem o żarty, nie o hejt” – odparł znajomy, najwyraźniej dotknięty moją radą. „Nie przesadzaj, to dziś śmieszy i rozbawia dużą część społeczeństwa” – łagodziłem. „Ale co to ma wspólnego z poczuciem humoru?” – wybuchnął mój znajomy emigrant. „To przecież głownie szyderstwo, pogarda, poniżanie, niszczenie, flekowanie” – wyliczał. „Flekowanie? Nikt tak dziś nie mówi” – wpadłem mu słowo, ale nie dał się wybić z rytmu. „Nikt już nie widzi u was różnicy między ośmieszeniem, wytknięciem czegoś, aby doprowadzić do refleksji i poprawy, a brutalnym urąganiem, zjadliwym dobijaniem, waleniem na odlew? Znacie jeszcze pojęcie ironii, aluzji, czytania między wierszami, mrugnięcia okiem, opartego na dwuznaczności dystansu do siebie i do innych?” – rozpędzał się coraz bardziej.
Niespodziewanie w sukurs przyszedł mi młody człowiek, który był świadkiem naszej wymiany zdań. „Ale po co aluzje i mruganie, skoro można powiedzieć wprost, co się o kimś albo o czymś myśli?” – zapytał szczerze zdumiony. A mnie przypomniało się zdanie z książki, którą właśnie czytam. Nosi tytuł „Historia świata w dziesięciu i pół rozdziałach” Julian Barnes przytoczył w niej zwierzenie pewnego producenta filmowego: „Ironię można zdefiniować jako to, czego ludzie nie załapują”.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz