czwartek, 3 marca 2016

Stańczyk i dyktatura

Stańczyk by oszalał w naszych czasach. Tak przynajmniej stwierdził jeden mój znajomy, przeczesując niezmierzone zasoby globalnej sieci. Okazało się, że nawiązywał do słynnej, opisanej pięknie przez Józefa Ignacego Kraszewskiego, historii, jak to błazen z królem o sto złotych się założył. A wszystko wzięło początek od biesiadnej rozmowy na temat liczebności, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, specjalistów i znawców. Trefniś upierał się, że najwięcej na świecie jest speców od leczenia innych i gotów był w trzy dni rejestr stu takich ekspertów bez opuszczania Krakowa sporządzić.
Sto złotych wygrał bez większych problemów i w sumie dość niewielkim wysiłkiem. Jak? Bardzo prosto. Twarz sobie obwiązał chustką i chodził skrzywiony, obnosząc się z cierpieniem, spowodowanym rzekomym bólem zębów. Kto żyw z wielkiej życzliwości doradzał mu, jak problem rozwiązać, a Stańczyk każdą taką poradę z podaniem autora starannie na karcie atramentem notował. Udało mu się nawet króla wmanewrować w pułapkę i od niego też przepis na lekarstwo ból w szczęce uśmierzające uzyskać.
Dzisiaj mądry i przebiegły błazen nie miałby tak łatwo. A to dlatego, że specjaliści mnożą się okresowo w bardzo różnych dziedzinach. Zależnie od tego, jaki budzący emocje temat nakręcają aktualnie media, najczęściej zainspirowane, by nie powiedzieć podpuszczone, przez polityków. Niemal każdy uważa za punkt honoru posiadać w danej sprawie własne, jedynie słuszne zdanie, które czym prędzej ogłasza wszem wobec. Proporcjonalnie do krewkości temperamentu włącza się następnie w dyskusje na temat, traktując prezentujących inne zdanie z góry i wpisując ich rychło na listę osobistych wrogów. I tak do czasu, aż media podrzucą kolejny „kontrowersyjny” wątek, wygaszając poprzedni. Wtedy błyskawicznie się „przebranżawia” i staje się najwyższym autorytetem w nowej dziedzinie.
W ten sposób, nawet o tym nie myśląc, żyjemy w dyktaturze. Dyktaturze dyletantów. To oni wypowiadają się jako pierwsi, narzucają główne tezy i interpretacje faktów, wskazują linie podziału. Są szybsi, głośniejsi, a przede wszystkim wielokrotnie liczniejsi od rzeczywistych znawców problemu. Niestety, gdy najpierw mówią dyletanci, fachowców z prawdziwego zdarzenia, nikt już nie słucha. Bo i po co? Zanim zdążą oni zaprezentować, jak bardzo skomplikowana i wieloaspektowa jest materia sprawy, temat już spada z medialnych czołówek.

Tekst powstał jako felieton dla radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz