Można powiedzieć, że znowu jesteśmy w czubie. Wyprzedziliśmy peleton o
wiele długości i objęliśmy prowadzenie. Polska firma jako pierwsza na
świecie wymyśliła, opracowała i zaprezentowała ogółowi aplikację na
smartfony służącą do... hejtowania. Dokładnie tak. Można ją sobie
ściągnąć z Internetu, zainstalować w swoim telefonie i do woli
korzystać.
Nawet twórcy największego serwisu
społecznościowego doszli do wniosku, że musi być więcej sposobów
wyrażania emocji niż tylko lajkowanie i dołożyli pięć innych możliwości,
wśród których, obok serduszka, roześmianej czy rozdziawionej buźki,
znalazła się również taka z łezką i ta, która co najmniej wyraża
poirytowanie. Autorzy smartfonowej aplikacji poszli jeszcze dalej i
stworzyli środowisko koncentrujące się tylko na negatywnych emocjach.
Ich dzieło, jak sami zachwalają w internetowym sklepie, to „jedyna
aplikacja do hejtu, która istnieje tylko po to, żeby pokazać, że coś nas
wkurza”. Podpowiadają, żeby nie tylko wyładowywać swoją złość i samemu
narzekać, ale również czytać hejty innych, aby się przekonać, że czasem
fajnie jest być hejterem. Sugerują również, że jeśli wiele osób wkurza
to samo, mogą one przekuć hejt w działanie. Nie mówią, jakie działanie
mają konkretnie na myśli. Zapewniają jednak, że „Dobre hejty jeszcze
nikomu nie zaszkodziły”, a ich aplikacja wyniesie hejty użytkownika „na
nowy poziom”.
Trzeba też odnotować, że hejtowanie w
opracowanej przez polską firmę aplikacji aktualnie odbywa się anonimowo.
„Pohejtujmy razem” – mobilizują potencjalnych użytkowników twórcy
programu. Równocześnie przekonują, że stworzyli aplikację nie po to, aby
szerzyć nienawiść na jakimkolwiek tle, lecz po prostu dla zabawy.
Polak potrafi, chciałoby się zawołać.
Nie,
nie zmierzam hejtować wspomnianej aplikacji. Gdy się o niej
dowiedziałem, zrodziło się we mnie cichutkie marzenie. Pomyślałem, że
byłoby fajnie, gdyby któregoś dnia zaistniała pilna potrzeba stworzenia
zupełnie innego programu na smartfony i nie tylko. Na wszelkie
urządzenia służące do międzyludzkiej komunikacji.
Marzy mi
się aplikacja do wyrażania, przekazywania, dzielenia i podzielania
zachwytu. Mogłaby nawet służyć do aplikowania innym zachwytu. Oczywiście
nie pod przymusem, jak to było u Gombrowicza, gdzie reakcją na
wtłaczany wbrew woli zachwyt był krzyk rozpaczy „Boże, ratuj, jak to
mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”.
Tęsknię do czasów i
okoliczności, kiedy znacząca liczba ludzi odkryje dziecięcą potrzebę
zachwytu. Tego bezinteresownego uznania dla kogoś lub dla czegoś. Czegoś
znacznie więcej, niż standardowe „Wow”. Albert Einstein powiedział „Nie
sposób nie oniemieć z zachwytu, gdy kontempluje się tajemnice
wieczności, życia, czy też wspaniałej struktury rzeczywistości.
Wystarczy spróbować pojąć choćby drobny fragment tej tajemnicy każdego
dnia”.
Mam nadzieję, że któregoś dnia aplikacja do okazywania zachwytu będzie ludziom niezbędna. Chciałbym go doczekać.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 22 września 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz