Kiedyś były albumy czy obowiązkowe pokazy slajdów. Dzisiaj jest prościej. Są portale społecznościowe, które bez możliwości zamieszczania w nich zdjęć i filmików pewnie już dawno przestałyby istnieć, a przynajmniej nie osiągnęłyby tak zawrotnej popularności, jaką się aktualnie cieszą. Jednak łatwość upubliczniania obrazów rodzi bardzo poważne problemy. Między innymi z prawem do własnego wizerunku i do intymności.
Przypuszczam, że wielu słuchaczy doświadczyło tego swoistego zawstydzenia i zażenowania, jakie związane jest nierozerwalnie z pokazywaniem przez najbliższych niemal lub całkiem obcym ludziom fotografii lub filmów, które sami najchętniej by zakopali głęboko w ziemi lub po prostu zniszczyli. Zwykle są to wizerunki w taki czy inny sposób odsłaniające naszą intymność. Zrozumiałe więc, że nie chcemy, aby pokazywane były szerszemu gronu.
Póki tego rodzaju wizerunki znajdowały się zasadniczo tylko w rodzinnych archiwach, mieliśmy szansę - przynajmniej częściową - kontrolować ich rozpowszechnianie. Ale co zrobić, gdy albumy i familijne filmoteki zastąpił Internet z wszędobylskimi portalami społecznościowymi? Zrobił to na tyle skutecznie, że odsłaniające naszą intymność treści coraz częściej zamieszczają w nim nie tylko nasi bliscy, ale robimy to sami.
Niedawno zapadł w Polsce precedensowy wyrok, skazujący ojca za umieszczenie w sieci intymnego zdjęcia jego dwuletniego dziecka. Z pozwem wystąpiła matka, ale zapewne zapewne doczekamy się również tego typu wyroków z powództwa samych osób widniejących na fotografiach albo filmach. Tylko co zrobić, gdy o upublicznienie tego rodzaju wizerunków będziemy musieli oskarżyć samych siebie?
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz