Młody siedział na metalowym krzesełku z tak nieszczęśliwą miną, że
nie sposób było przejść obojętnie. Całym swoim wyglądem budził
współczucie. „Muszę zmienić pracę” – zadeklarował, atakowany pytającymi
spojrzeniami. „Co się stało?!” – spanikowała natychmiast jego
potencjalna teściowa. „Przecież tak się cieszyłeś, że udało ci się
dostać właśnie do tej firmy” – przypomniała mu na wszelki wypadek, gdyby
sam nie pamiętał.
Fakt. Cieszył się jak dziecko, gdy
niecały rok temu udało mu się dostać pracę w pewnej znanej, wielkiej
firmie. Niektórzy z nas, zebranych pod ogromnym ogrodowym parasolem,
pamiętali, jak bardzo mu zależało, aby właśnie tam się dostać. Naprawdę
się postarał. „Nie chcę pracować w jakiś byle firemce. Szkoda moich
zdolności i wiedzy” – mówił bez fałszywej skromności, gdy niektórzy
zarzucali mu, że na zbyt wysokiego konia usiłuje od razu wskoczyć. A ci,
którzy mieli pojęcie o branży, w którą się chciał zaangażować, kiwali
głowami, że naprawdę jest dobry i nie powinien mieć problemów z
zatrudnieniem w dużym, prestiżowym przedsiębiorstwie. Nie miał. Od razu
się połapali, że będą mieli z niego pożytek i zatrudnili go na całkiem
korzystnych warunkach.
Pamiętam, że wtedy, ponad rok temu,
moją uwagę zwróciło, jak bardzo idealizował tę swoją wymarzoną firmę.
Cytował całe passusy o tym, jak świetnie jest tam zorganizowana robota,
jakie znakomite panują relacje między pracownikami, jak doceniania jest
kreatywność i zaangażowanie. Kusiło mnie, żeby mu wylać co najmniej
szklankę lodowatej wody realizmu na rozpalony łeb wyobraźni, ale jakoś
się na to nie zdobyłem.
„W czym problem? Czemu chcesz
odejść?” – zapytał rzeczowo nasz gospodarz, zaliczany do grupy tak
zwanych średnich przedsiębiorców. Młody zrobił tak smutną minę, że jego
dziewczyna złapała go za dłoń, aby udzielić mu wsparcia.
„Bo
to wszystko jest nie tak, jak sobie wyobrażałem. W moim dziale
najwięcej do powiedzenia mają niekompetentni lenie, każdy każdego stara
się podgryźć, a efektywność mamy na poziomie najwyżej połowy tej, jaka
być powinna i jaka by być mogła” – powiedział żałośnie. „Nie chcę tam
dalej być. Bardzo się zawiodłem. Poszukam czegoś innego albo założę
własną działalność” – oświadczył płaczliwie. Dziewczyna ścisnęła mu dłoń
z całej siły. Aż jej kostki zbielały.
„A ja ci radzę,
żebyś wytrzymał” – odezwał się nagle profesor, który zgodnie ze swoim
zwyczajem milcząco przysłuchiwał się rozmowie i tylko przez cały czas
popijał przez słomkę mrożoną kawę, siorbiąc przy tym denerwująco. Młody
popatrzył na niego z niedowierzaniem, a mnie się przypomniało, że
profesor od lat współpracuje z tą firmą. „Jak tam dłużej pobędziesz, to
zrozumiesz, dlaczego mimo wszystko jest to znakomita firma” – dodał
profesor i dokończył mrożoną kawę wyjątkowo głośnym siorbnięciem.
Dlaczego
postanowiłem opowiedzieć tę historię? Dlatego że ktoś mnie niedawno
poprosił: „Mógłby ksiądz kiedyś poruszyć pewną smutną prawidłowość.
Dlaczego im człowiek jest bliżej instytucji kościelnej, tym większej
potrzebuje wiary w Boga?”. A ja, jak wiadomo, chętnie piszę felietony na
zamówienie. stukam.pl
Tekst wygłoszony na antenie radia eM
czwartek, 12 czerwca 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz