Pewien współczesny niemiecki filozof sugeruje niedwuznacznie, że
dzisiejszy sport w założeniach kształtowany był na wzór religii. Jego
zdaniem pomysłodawcy takiego wykorzystania sportu nie odnieśli jednak
sukcesu. Pewnie ma rację. Trudno jednak zaprzeczyć, że próby kreowania
sportowców i trenerów na bogów i kapłanów wciąż są podejmowane. Nie
mówiąc już o budowaniu jedności ogromnych ludzkich mas wokół nich. No i o
gotowości do daleko posuniętej identyfikacji z nimi, którą skwapliwie
wykorzystują na swoją korzyść media. I nie tylko one.
„Wygraliśmy!”
– z nieskrywaną satysfakcją krzyknął po meczu wykładowca akademicki i
pokrzepił się kolejnym łykiem napoju, który miał w szklance. Urzędnik
samorządowy, który właśnie w minionym tygodniu dowiedział się, że tak
bardzo wyczekiwany awans przejdzie mu koło nosa, popatrzył na niego z
niechęcią. „Jasne. Pan wygrał. Aż się pan spocił” – powiedział z
przekąsem, wyraźnie nawiązując do słynnego dowcipu o chłopie, koniu i
węglu. Tego, w którym chłop krzyczy „Węgiel przywiozłem!”, a koń się
odwraca i ledwo zipiąc ironizuje: „Ty przywiozłeś, akurat”.
Wykładowca
zaniemówił zaskoczony, ale w jego obronie stanęli natomiast student
oraz właściciel przedsiębiorstwa z grupy małych i średnich
przedsiębiorstw. „No przecież nasi wygrali” – powiedzieli chórem, jakby
się wcześniej umówili. „O co panu chodzi?” – zdziwiła się świeżo
upieczona dyrektorka szkoły. „W zeszłym tygodniu chłopcy z mojej szkoły
wygrali zawody i nikt nie miał do mnie pretensji, gdy powiedziałam, że
wygraliśmy. To chyba oczywiste, że identyfikuję się z sukcesem moich
uczniów” – przywołała życiowy przykład. „Jasne, sukces ma wielu
rodziców, tylko porażka jest sierotą” – nie ustępował zawiedziony w
swych nadziejach samorządowiec.
„Naprawdę nie cieszy się pan,
że polscy piłkarze wygrali?” – zapytała z troską i niedowierzaniem pani
domu. „A co ja z tego mam?” – wybuchnął urzędnik. „Co za idiotyczna
maniera podpinania się pod cudze sukcesy. To wstrętne. Jesteśmy
społeczeństwem nieudaczników, żerujących na powodzeniu innych” –
wyprowadził bardzo daleko idące wnioski.
Zrobiło się
nieprzyjemnie. Wykładowca sprawdził godzinę na ekranie telefonu i
najwyraźniej zamierzał opuścić zgromadzenie. „Niech pan zostanie, to nie
my źle się czujemy w tym gronie” – odezwał się znacząco pan domu i
zabrał się za napełnianie rozstawionych na stoliku naczyń. Urzędnik
zrozumiał aluzję i już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, gdy rozległ
się głos profesora. „Życie ludzkie to jakby olbrzymie zawody sportowe,
których jesteśmy zarówno uczestnikami, jak i widzami” – oświadczył nie
za cicho i nie za głośno. „To cytat czy pańska myśl?” – zapytał student.
„A jak pan myśli?” – odrzekł profesor, kładąc nacisk na ostatni wyraz.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
czwartek, 15 października 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz