Dawno, dawno temu, gdy stukając w klawisze maszyny do pisania,
składałem pierwsze litery, słowa, zdania z zamiarem ich opublikowania, a
tym samym przekazania ukrytej w nich treści do szerokiego odbioru, nie
miałem wątpliwości, że jak coś powiem, to już powiem i wszyscy, którzy
na moje dzieło natrafią, identycznie odczytają to, co zamierzałem im
powiedzieć. Rychło przekonałem się, że nawet moje najbardziej
jednoznaczne opisy i wynurzenia, interpretowane były rozmaicie, a
znienawidzone na lekcjach polskiego pytanie „Co autor miał na myśli?” w
istocie nie jest skierowane przeciwko twórcy, lecz jest próbą obrony
jego pierwotnego zamysłu.
Halina Poświatowska w jednym z utworów opublikowanych w zbiorze „Oda do rąk” napisała:
„drzazga mojej wyobraźni
czasem zapala się od słowa”.
Znam
to uczucie, choć może w mniej poetyckim wymiarze. Od czasu do czasu
wciąż odkrywam, jak wielką siłę może mieć jedno słowo i jak wiele może
zmienić. Na przykład zupełnie inaczej zdefiniować grupę odbiorców.
Obejrzałem
niedawno kolejne dzieło twórców filmu „Bóg nie umarł”. Do polskich kin
weszło ono pod tytułem „Czy naprawdę wierzysz?”. W oryginalnym,
angielskim tytule, nie ma słowa „naprawdę”. Jest tylko pytanie „Czy
wierzysz?”. Jedno słowo, a wielka różnica. Polska wersja tytułu zupełnie
inaczej definiuje adresata dzieła niż amerykańska. I inaczej stawia
problem.
W polskiej wersji nie chodzi o wiarę, jako taką,
lecz o jej prawdziwość. O jej realność. O jej autentyczność. O to, co z
niej wynika.
Aż się chce stwierdzić, że polska wersja tytułu
filmu adresuje go do wierzących. Ale nie. Nie tylko. Faktycznie kieruje
go do tych, którzy deklarują, że wierzą.
W marcu bieżącego
roku Centrum Badania Opinii Społecznej opublikowało wyniki sondażu,
dotyczącego „Kanonu wiary Polaków”. Jeden z wniosków brzmiał: „Uważanie
się za wierzącego, a nawet regularne uczestnictwo w praktykach
religijnych, często nie oznacza akceptacji wielu podstawowych prawd
wiary katolicyzmu, a ponadto nierzadko wiąże się z uznawaniem przekonań
niezgodnych z nauczaniem Kościoła katolickiego”.
Aldous
Huxley w książce „Nowy wspaniały świat” zauważył, że słowa mogą być jak
promienie Roentgena; jeśli używać ich właściwie, przenikną wszystko.
„Czytasz i słowa cię przeszywają” - napisał. Ktoś mi ostatnio zrobił
wykład na temat bezwartowości słów, do jakiej, jego zdaniem,
doprowadziły media, zalewając nas zwielokrotnionym ich potopem. Nie
zgodziłem się z jego wywodem. Nadal uważam, że nawet pojedyncze słowo
może rozpalić „drzazgę wyobraźni” i przeniknąć człowieka.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
piątek, 2 października 2015
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz