czwartek, 26 maja 2011

Chce się

„Słuchaj, szanuj nas trochę. Jak wiesz, że na imprezie będzie garstka ludzi, to nas nawet o niej nie informuj” – powiedział mi już dość dawno temu jeden dziennikarz. „Człowiek tylko czas i benzynę marnuje. Przyjeżdża, a i tak nic z tego nie idzie” – wyjaśnił z miną wyrobnika w kamieniołomach.

Tak udzielona wskazówka, a może nawet dobra rada skłoniła mnie, w mej przewrotności, do podjęcia intensywnych badań. Zacząłem wypytywać rozmaitych ludzi, dla jak wielkiej grupy są w stanie podjąć wysiłek ruszenia się z miejsca i odbycia podróży.

Zaczepiłem więc kiedyś dość popularnego wokalistę. „Gdyby cię zaprosili do jakiegoś zawsiówka, żebyś tam zagrał i zaśpiewał dla kilkudziesięciu osób. Pojechałbyś?” – zapytałem z miną niewiniątka. „Ześwirowałeś?” – wrzasnął na mnie. „To by oznaczało, że się kończę. Nigdy w życiu. Obstawiam tylko pełne duże sale i plenery” – oświadczył i kazał mi spadać.

Niedługo potem napatoczyłem się na pewnego księdza, który już od kilku lat pracuje za naszą wschodnią granicą. Zanim zdążyłem zadać mu moje podstępne pytanie, on sam opowiedział mi, jak jechał kilkaset kilometrów, aby odprawić Mszę świętą dla dwóch rodzin. „Chciało ci się?” – zapytałem neutralnym tonem. Popatrzył na mnie z rozczarowaniem w oczach i chyba nawet z pewną dozą nieufności. „Nie rozumiem twojego pytania. Przecież po to tam jestem”. Więc zrelacjonowałem mu rozmowę z muzykiem, kładąc nacisk na kwestię „kończenia się” w przypadku niewielkiej frekwencji. „Co ty tu sugerujesz?” – zdenerwował się. „Chcesz powiedzieć, że jeżeli jadę prawie tysiąc kilometrów dla kilku osób, to znaczy, że chrześcijaństwo się kończy? Chyba powinieneś ruszyć tyłek z wygodnych gabinetów i przypomnieć sobie, o co chodzi w głoszeniu Ewangelii”. Ileż ja się potem natłumaczyłem, że wcale tak nie myślę, tylko analizuję pewną sprawę.

Wkrótce po tej rozmowie zaczepiła mnie na dworcu starsza pani. Wiem, że nieładnie mówić o wieku kobiety, ale pani była naprawdę mocno zaawansowana w latach. Chciała, żebym jej wtaszczył do wagonu dość staromodną walizkę. Zasapany z wysiłku zapytałem: „A dokąd to się pani wybiera? Tak sama? Nie boi się pani?”. Wymieniła miejscowość na drugim końcu Polski. „Kawał drogi, jak na…” wyrwało mi się. „Jak na osobę w moim wieku?” – dokończyła za mnie z lekkim uśmiechem. „No…” – powiedziałem, czując, jak się czerwienię po końce uszu. Mimo to brnąłem dalej: „Że też się tak pani chce”. „Czy mi się chce? A jak mogłoby mi się nie chcieć? Jadę przecież do córki, ona mnie potrzebuje”.

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
Więcej na stukam.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz