poniedziałek, 30 maja 2011

Pogrzeb proboszcza

Byłem dziś na pogrzebie proboszcza. Nieduża parafia, nieduża miejscowość (coś koło pięciu tysięcy). A proboszcz niestary. Do ustawowego wieku emerytalnego mu brakowało kilka lat… Zmarł, jakby to niektórzy chętnie powiedzieli, „na posterunku”.

Od kilku lat poważnie chorował. Ale nie poszedł na rentę. Do ostatnich chwil był czynnym duszpasterzem. Chociaż, gdy tak siedziałem w ławce i słuchałem o nim, przyszło mi na myśl porównanie z umieraniem Jana Pawła II na oczach całego świata. Tu się chyba odbyło coś podobnego, na skalę jednej parafii. Parafianie przecież wiedzieli o chorobie. Współuczestniczyli jakoś w jego cierpieniu.

Na godzinę przed pogrzebem kościół wypełniony ludźmi. Modlący się, ale też co chwilę ktoś podchodzący do trumny i trudnym do opisania gestem, z szacunkiem takim, dotykający jej. Nie tylko starsi. Młodzi też.

Wyszedłem ze świątyni i poszedłem „w miejscowość”. Szedłem pod prąd ciągłego i narastającego strumienia ludzi zmierzających do kościoła. Szukałem podświadomie jakichś widocznych oznak żałoby. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mają one postać tak zwyczajną, że aż niedostrzegalną dla obcego oka. A to zamknięty bez powodu wczesnym popołudniem sklep spożywczy. A to na drzwiach domu kultury kartka z informacją o odwołaniu dzisiejszych zajęć kółka tanecznego. Też bez podania przyczyny. Po co? Przecież wszyscy zainteresowani wiedzą, dlaczego.

Ksiądz proboszcz spoczął na cmentarzu wśród swoich zmarłych parafian. Na cmentarz długi, długi kondukt. A nad bramą cmentarza napis: „Janua coeli”. Drzwi do nieba.

Nie widziałem płaczących. Miałem wrażenie chwilami, że nie uczestniczę w pogrzebie, ale w pożegnaniu przed długim wyjazdem. Takie pożegnania nie mają miejsca na łzy. Są smutne, ale skupione, poważne, ale zapatrzone w przyszłość.

Jeszcze przed Mszą świętą zapytałem, jak wejść na probostwo. Usłyszałem: „A po co? Przecież tam nie ma proboszcza”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz