Podobno żyjemy w czasach kryzysu autorytetów. I to kryzysu sprowokowanego, a może nawet perfidnie zaplanowanego i wprowadzonego w życie.
A cóż to jest autorytet? Ktoś, kto ma autorytet, wyróżnia się poważaniem i znaczeniem. Bo autorytet to społeczne uznanie, prestiż osób lub grup bądź instytucji społecznych oparty na cenionych w danym społeczeństwie wartościach (Wikipedia, oczywiście ;-)). I sam bywa nazywany autorytetem. Cieszy się zaufaniem, że jest profesjonalny, prawdomówny, bezstronny...
Być może żyjemy w czasach kryzysu autorytetów, ale to nie znaczy, że autorytetów nagle przestaliśmy potrzebować. Potrzebujemy ich i to bardzo. A skoro tak, to staramy się, mimo obwieszczonego powszechnie deficytu w tej branży, jednak autorytety mieć. W taki czy inny sposób obieramy sobie ludzi, których zdanie w tej czy tamtej sprawie, się dla nas liczy. Liczy niejednokrotnie tak bardzo, że traktujemy je jako nie tylko wskazówkę, ale wręcz regułę czy zasadę, którą się kierujemy przy podejmowaniu istotnych decyzji.
Takim autorytetem może być ktoś z krewnych, znajomy, kolega. Ktoś kogo znamy i z kim się często spotykamy. To ktoś, z kim sporo rozmawiamy, mamy okazję wypytać, poradzić się, poznać tor jego myśli, przedyskutować jedną czy drugą sprawę.
Ale jest też druga kategoria ludzi-autorytetów. Coraz częściej autorytetami stają się dla nas ludzie, których osobiście nie znamy. Ludzie, których poznajemy za pośrednictwem mediów. Których zdanie w tej czy innej materii, poglądy, opinie, docierają do nas dzięki telewizji, gazetom, książkom, radiu, Internetowi.
Co powoduje, że właśnie ich, a nie jakichś innych, z tłumu, który przewija się codzienne przez łamy gazet, telewizyjne i komputerowe ekrany, wybieramy? Bywa różnie. Często wystarczy, że potrafią w miarę sugestywnie przemawiać. Że sprawiają wrażenie wiarygodnych. Ale też często wybieramy ich dlatego, że w jakiejś sprawie prezentują zdanie, z którym się identyfikujemy. „Mówi tak, jak ja myślę, super! To mądry człowiek” – myślimy sobie i zaczynamy mniej lub bardziej świadomie nasłuchiwać opinii tego kogoś w innych kwestiach i przyjmować je za swoje.
Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że ktoś, kogo uważamy za autorytet, z czyim zdaniem się liczymy, kto ma wpływ na to, w jaki sposób sami postrzegamy i interpretujemy rzeczywistość, nagle okazuje się człowiekiem słabym i ułomnym. Nie żeby od razu we wszystkim, ale nakrywamy go, że w jakiejś ważnej sprawie nie dorósł do zmierzenia się z problemem. Popełnił błąd. Dopuścił się zła.
Niejednemu świat w takim momencie zaczyna się walić. Zaczyna mówić o kryzysie autorytetów i chodzi załamany oraz zagubiony.
Niepotrzebnie. Ludzie są ułomni i grzeszni. Dlatego nie nadają się na najwyższe i nieweryfikowalne autorytety. Ale to nie znaczy, że należy całkowicie zrezygnować z korzystania z mądrości, profesjonalizmu i opinii innych. Nie należy. Ale też nie można się od nich całkowicie uzależniać. Nie zapominać, że ma się własny rozum i własne sumienie.
Tekst wygłoszony na antenie Radia eM
czwartek, 10 listopada 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz