Pytanie na czasie: czy jeśli coś mnie zaboli, mało tego, jeśli ktoś spowoduje, że mnie boli, to automatycznie otrzymuję prawo do zadawania bólu innym?
Coraz częściej spotykam ludzi, którzy doznając cierpienia uznają, iż wolno im z tego powodu zadawać cierpienie innym. Trochę na zasadzie pewnej "sprawiedliwości wyrównawczej". Dlaczego ma boleć tylko mnie? Niech innych też trochę poboli.
Wiem zresztą po sobie, że jest w takim zachowaniu w odpowiedzi na cierpienie jakiś zakodowany automatyzm. Coś z reakcji obronnej. Z odruchu. Tyle, że nie przed konkretnym sprawcą bólu, ale przez bólem, jako agresorem. A skoro nie da się spersonifikować bólu, cios otrzymuje ten, kto się akurat nawinie. Kto jest pod ręką. Może nawet całkowicie przypadkowo.
Dopóki ktoś nie zdoła się powstrzymać, może tą metodą powstać całkiem długa reakcja łańcuchowa. Niczym kula śniegowa w kreskówkach wchłaniająca coraz to nowe ofiary i nabierająca większej siły. Destruktywnej.
Co by było, gdyby Chrystus na zadawany Mu ból, odpowiedział "odruchowo", według wyżej opisanego schematu?
poniedziałek, 14 listopada 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz