czwartek, 3 listopada 2011

Zohydzić i spaskudzić

„Lataj jak orzeł, ląduj jak Wrona” – można było przeczytać w Internecie wkrótce po tym, jak w uroczystość Wszystkich Świętych na warszawskim lotnisku nikomu nic się nie stało, mimo że samolot z Ameryki lądował bez wysuniętego podwozia. To bezbłędne lądowanie na brzuchu samolotu przeprowadził pilot Tadeusz Wrona. Zaraz okrzyknięto go bohaterem. Dziennikarze rzucili się do zdobywania wiadomości i plotek na jego temat. Trochę śmieszne było, że jedyne fotografie, jakie zdobyli, pochodziły z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Ale nic to. Tu i ówdzie zapanowała euforia.

Ale pod wieczór coś się zaczęło w mediach psuć. W ogromnej beczce miodu, jaką okazało się uniknięcie katastrofy z licznymi ofiarami, pojawiła się łyżka dziegciu. A nawet kilka łyżek, wrzucanych z różnych stron.

A to, że pilot wiedząc o uszkodzeniu urządzeń, zrobił źle, że nie zawrócił na lotnisko, z którego wystartował. Że naraził w ten sposób życie i bezpieczeństwo ponad dwustu osób.

A to, że po znakomitej i perfekcyjnie przeprowadzonej akcji lądowania, już na ziemi, na lotnisku, zapanował chaos i uratowani pasażerowie byli źle traktowani i w ogóle przetrzymywano ich tam tak długo nie wiadomo po co. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o jakiś skandal i nadużycia, ktoś sprytny zatytułował w sieci wiadomość, że mogą wracać do domu, jednoznacznie: „Pasażerowie feralnego Boeinga są już wolni”. Czyli wcześniej ktoś ich zniewolił, prawda?

Moją uwagę szczególnie przykuły powstające od razu silne grupy wielkich znawców lotnictwa, a zwłaszcza bezpieczeństwa w transporcie lotniczym, którzy uaktywnili się zarówno w telefonach do telewizji, jak i w internetowych komentarzach. Zaczęły się pojawiać autorytatywne opinie i sugestie. Łącznie z atakami personalnymi i idiotycznymi aluzjami przywołującymi tragedię z ubiegłego roku.

Nie mam nic przeciwko wolności słowa. A jednak coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie oznacza ona prawa do masowego rozgłaszania każdej bzdury, jaka komuś akurat przyjdzie do głowy.

Zastanawiam się, dlaczego tak liczni są wśród nas ci, którzy próbują zohydzić i spaskudzić każde dobro, jakie tylko się pojawi w ich zasięgu. Dlaczego tak wielu za punkt honoru i główne zadanie życiowe uważa popsucie innym każdej radości, która ich spotka? Czemu aż tylu, zamiast skupić się na wielkim dobru, jakie w tej czy innej sprawie się wydarzyło, woli zajmować się wyszukiwaniem dziur w całym, rozsiewaniem podejrzeń i mnożeniem insynuacji? Gdzie w tym wszystkim chrześcijańskie nastawienie ku dobru?

Tekst wygłoszony na antenie Radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz