Zafascynowani "jedynkami", pierwszymi albo głównymi stronami, headline'ami, tym, co nie tylko widać od razu, co samo rzuca się w oczy, ale co też często jest nam przed nie rozmyślnie podtykane, zapominamy, że prawdziwą robotę wykonują ci, których albo wcale nie widać, albo przynajmniej nie pchają się przed obiektywy. To oni tworzą historię, chociaż ich nazwisk w podręcznikach najczęściej nie ma, albo są poupychane gdzieś w tłoku, w apendyksach i suplementach.
To ludzie drugiego planu. Paradoksalnie nie znaczy to, że nie stoją w pierwszej linii frontu, gdy trzeba nastawiać głowy albo przyjmować na siebie ciosy. Wtedy ich obecność jest czymś oczywistym i nikt się na niej nie skupia. Potem, gdy przychodzi zbierać laury i nadstawić pierś nie pod ciosy, ale dla orderów, znów stają się mało ważni, niedostrzegalni, nawet nie drugo, ale trzeciorzędni.
Tak toczą się dzieje. Dzieje państw, narodów, kontynentów. Tak toczą się dzieje Kościoła. Tak toczą się dzieje rodzaju ludzkiego.
Zapewne temu i owemu wyda się to głęboko niesprawiedliwe i w imię sprawiedliwości rzuci się nie tyle, by owym ludziom drugiego planu stawiać pomniki, co spychać w zapomnienie tych z czołówek gazet i telewizyjnych ekranów. Czy zdoła cokolwiek naprawić taką działalnością? Jedyne, co osiągnie, to pustkę... A jeszcze się niepotrzebnie zgrzeje i spoci...
Sprawiedliwość jednak nie przegra. Wszak jest jeszcze sąd zwany ostatecznym. Tam wszyscy znajdą się na pierwszym planie. A raczej nie będzie się liczyło, czy na pierwszym czy na dziesiątym. Będzie się liczyło wyłącznie to, po której stronie. Po stronie tych, którzy usłyszą "Pójdźcie", czy po stronie tych, którzy usłyszą "Idźcie precz".
niedziela, 20 listopada 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz