niedziela, 27 listopada 2011

Samoobsługa

Wśród prezentowanych dzisiaj w czasie telewizyjnego programu "Między ziemią a niebem" głosów z czatu mignął mi jeden na tyle długotrwale, że przeczytałem go w całości. Ktoś wpisał wielkimi literami, a więc wedle internetowych zwyczajów wykrzyczał: "NIECH SIĘ KOŚCIÓŁ SAM EWANGELIZUJE".

Nie znam intencji piszącego, nie zapamiętałem nawet jego nicka, ale wydaje mi się, że nie był to wpis mający wyrażać szczególnie wielką sympatię i przychylność wobec Kościoła katolickiego. Choć oczywiście mogę się mylić.

Tak czy inaczej, niezależnie od intencji nadawcy tej krótkiej i emocjonalnej frazy, poczułem ogromne zaskoczenie jej dobitnością i stopniem skondensowania przekazu.

W moim odczuciu wyjątkowo celnego głosu w pełzającej (bo chyba jednak trudno jeszcze mówić, że się naprawdę toczy) dyskusji o nowej ewangelizacji. Ponieważ to Kościół jest pierwszy jej adresatem. Kościół jako wspólnota wiary.

W dziedzinie nowej ewangelizacji pierwszym krokiem jest według mnie właśnie pewien rodzaj samoobsługi. Nie tylko autorefleksja, ale również szereg działań ewangelizacyjnych "na własnym organizmie". Bez nich nie ma co nie tylko mówić o jakichkolwiek działaniach na zewnątrz. Nie ma co o nich nawet marzyć. A co dopiero próbować podejmować.

To jasne jak stuwatowa żarówka (energooszczędna oczywiście), że autoewangelizacja Kościoła to działanie, które nie ma i nie może mieć końca. Jednak w pewnym jej momencie ewangelizacyjne nasycenie wewnątrz Kościoła będzie na tyle duże, że wyjście na zewnątrz będzie czymś naturalnym, pożądanym, a także skutecznym. Nie mogą skutecznie ewangelizować świata ci, którzy sami nie są w wystarczającym stopniu zewangelizowani. Wszystko jedno, który szczebelek w hierarchicznej strukturze Kościoła obsadzają...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz