„Dzieci mają prawo wierzyć w Świętego Mikołaja. Pomóżmy zatrzymać tę
wiarę jak najdłużej. Mikołaj potrzebuje naszej pomocy”. To cytat.
Myliłby się ten, kto przypisałby go jakiemuś biskupowi, księdzu czy
katechetce. Pod tymi słowami autor się podpisał: „Marek Michalak.
Rzecznik Praw Dziecka”. Tekst opatrzył fotografią przeuroczego dzieciaka
nie w biskupiej mitrze, lecz w charakterystycznej czapce z pomponem.
Dołożył też logo akcji „Reaguj na przemoc wobec dzieci. Masz prawo” i z
takich składników skonstruował mema w tonacji błękitnej, którego 6
grudnia umieścił na własnym fejsbukowym profilu.
Okazało się, że
swoim apelem okropnie zdenerwował niektórych użytkowników Internetu.
Padły bardzo poważne zarzuty pod adresem rzecznika. Między innymi ten,
że przekroczył swoje kompetencje, a w ogóle to namawia rodziców, by
oszukiwali swoje dzieci. Rozgorzała też dyskusja, czy przemocą jest
podtrzymywanie w dzieciach wiary w świętego Mikołaja czy wręcz
przeciwnie, pozbawianie ich tej wiary.
Zdążyłem się już
przyzwyczaić, że w szeroko pojętych mediach pełną niedobrych emocji
awanturę da się wywołać wokół każdej kwestii. Hejterów, chętnych do
wylewania na innych wiader pomyj z lada powodu nie brakuje. Przypominają
mi znajomego dwudziestolatka, który z ochotą włącza się w każdą bójkę,
jaką tylko uda mu się namierzyć w okolicy. Nie jest dla niego ważne, kto
z kim i o co się tarmosi, ważne, że można temu i owemu przyłożyć.
Nieważne, komu. Trochę jak w westernach, w których okresowe demolowanie
saloonu jest dla części jego stałych bywalców sprawą nadrzędną i nie ma
znaczenia, kto pierwszy przyłoży sąsiadowi. Ważne, żeby był pretekst do
rozwalenia krzesła na czyjejś głowie.
Problem w tym, że zarówno w
westernowych bójkach, jak i w internetowych pyskówkach, zawsze ktoś
zupełnie niewinny doznaje krzywdy i staje się poszkodowanym. Za każdym
razem coś wartościowego ulega zniszczeniu. Czasami nieodwracalnemu. No i
powstaje ogromy bałagan, pomieszanie z poplątaniem. Sprzątanie zwykle
wymaga dużego wysiłku, sporo czasu i niebagatelnych inwestycji.
Pięć
lat temu zamieściłem w Internecie serię filmików o „adwentowej
czekoladce”, takiej z kalendarza, jaki przed Bożym Narodzeniem pojawia
się w niejednym domu. W drugim odcinku czekoladka zajrzała do globalnej
sieci, poczytała komentarze i zapytała internautów, dlaczego w ich
słowach nie ma miłości. „O co ci chodzi? Przecież jest wolność słowa” -
brzmiała jedna z niewielu odpowiedzi, w których adwentowej czekoladki
nie zmieszano z błotem. „Czy wolność słowa polega na tym, że można
bezkarnie pluć na innych, obrażać ich i odsądzać od czci i wiary? -
zadumała się adwentowa czekoladka i wyłączyła laptopa.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz