czwartek, 11 grudnia 2014

Św. Mikołaj i wolność słowa

„Dzieci mają prawo wierzyć w Świętego Mikołaja. Pomóżmy zatrzymać tę wiarę jak najdłużej. Mikołaj potrzebuje naszej pomocy”. To cytat. Myliłby się ten, kto przypisałby go jakiemuś biskupowi, księdzu czy katechetce. Pod tymi słowami autor się podpisał: „Marek Michalak. Rzecznik Praw Dziecka”. Tekst opatrzył fotografią przeuroczego dzieciaka nie w biskupiej mitrze, lecz w charakterystycznej czapce z pomponem. Dołożył też logo akcji „Reaguj na przemoc wobec dzieci. Masz prawo” i z takich składników skonstruował mema w tonacji błękitnej, którego 6 grudnia umieścił na własnym fejsbukowym profilu.
Okazało się, że swoim apelem okropnie zdenerwował niektórych użytkowników Internetu. Padły bardzo poważne zarzuty pod adresem rzecznika. Między innymi ten, że przekroczył swoje kompetencje, a w ogóle to namawia rodziców, by oszukiwali swoje dzieci. Rozgorzała też dyskusja, czy przemocą jest podtrzymywanie w dzieciach wiary w świętego Mikołaja czy wręcz przeciwnie, pozbawianie ich tej wiary.
Zdążyłem się już przyzwyczaić, że w szeroko pojętych mediach pełną niedobrych emocji awanturę da się wywołać wokół każdej kwestii. Hejterów, chętnych do wylewania na innych wiader pomyj z lada powodu nie brakuje. Przypominają mi znajomego dwudziestolatka, który z ochotą włącza się w każdą bójkę, jaką tylko uda mu się namierzyć w okolicy. Nie jest dla niego ważne, kto z kim i o co się tarmosi, ważne, że można temu i owemu przyłożyć. Nieważne, komu. Trochę jak w westernach, w których okresowe demolowanie saloonu jest dla części jego stałych bywalców sprawą nadrzędną i nie ma znaczenia, kto pierwszy przyłoży sąsiadowi. Ważne, żeby był pretekst do rozwalenia krzesła na czyjejś głowie.
Problem w tym, że zarówno w westernowych bójkach, jak i w internetowych pyskówkach, zawsze ktoś zupełnie niewinny doznaje krzywdy i staje się poszkodowanym. Za każdym razem coś wartościowego ulega zniszczeniu. Czasami nieodwracalnemu. No i powstaje ogromy bałagan, pomieszanie z poplątaniem. Sprzątanie zwykle wymaga dużego wysiłku, sporo czasu i niebagatelnych inwestycji.
Pięć lat temu zamieściłem w Internecie serię filmików o „adwentowej czekoladce”, takiej z kalendarza, jaki przed Bożym Narodzeniem pojawia się w niejednym domu. W drugim odcinku czekoladka zajrzała do globalnej sieci, poczytała komentarze i zapytała internautów, dlaczego w ich słowach nie ma miłości. „O co ci chodzi? Przecież jest wolność słowa” - brzmiała jedna z niewielu odpowiedzi, w których adwentowej czekoladki nie zmieszano z błotem. „Czy wolność słowa polega na tym, że można bezkarnie pluć na innych, obrażać ich i odsądzać od czci i wiary? - zadumała się adwentowa czekoladka i wyłączyła laptopa.
Tekst powstał jako felieton dla radia eM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz