Z cyklu: Trzy akapity
Mówił
z dużą dozą ironii, a może sarkazmu. Tak czy owak widać było, że sprawa
dotyka go osobiście: „Urząd jak urząd. Wiadomo. Łatwo wpaść w rutynę.
Stosować te same rozwiązania w podobnych przypadkach. Bez szczególnie
złej woli kształtować schematy i szablony. Tak jest prościej i
wygodniej. Nikt nie lubi chyba (zwłaszcza, jeśli jest urzędnikiem),
dodatkowo komplikować sobie życia. I bez tego jest ono wystarczająco
zawiłe i poplątane.
Zdarza się jednak czasem nowy szef. Taki,
co to ma pomysły. Co chce koniecznie coś zmieniać. U nas właśnie się
pojawił. U nas, to znaczy w naszym wydziale. Wiadomo, jak u góry zjawia
się ktoś nowy, to i trochę niżej też nagle zjawiają się nowe postacie.
Myśleliśmy, że to nie będzie tak szybko, może dopiero na wiosnę, ale
trudno. Zdarza się.
Wiedzieliśmy, co za jeden więc tylko
czekaliśmy, kiedy z czymś wyskoczy. I doczekaliśmy się. Tuż przed samymi
świętami. Wymyślił dyżur w sobotę zaraz po świętach. Że niby petenci
powinni mieć szansę jeszcze w starym roku coś załatwić. Kazał, żebyśmy
sami ustalili, kto przyjdzie. Więc najodważniejszy z nas mu łagodnie
mówi, że u nas nigdy tak nie było. A on na to z uśmiechem przedszkolaka
powiedział: ‘Nigdy nie znaczy zawsze’. Kompletna załamka...”.
wtorek, 23 grudnia 2014
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz