Nagle od stolika wstaje śliczna dziewczyna, która jeszcze przed chwilą przeżuwała jakiś fast food i z komórką przy uchu silnym głosem zaczyna śpiewać słynne "Alleluja" Haendla. Kolejną frazą hymnu "odpowiada" jej chłopak w dresie z kapturem, siedzący kilka stolików dalej. Teraz coraz szybciej w różnych miejscach wstają kolejni ludzie w różnym wieku i dołączają do śpiewu.
Zaskoczenie, ale też zachwyt, poruszenie. Kolejni ludzie włączają się w wydarzenie, choćby tylko przez to, że wstają. A gdy śpiew "Alleluja" dobiega końca, widać las wzniesionych w górę radośnie rąk.
To się nazywa flash mob. I zdarzyło się naprawdę w listopadzie ubiegłego roku gdzieś w Ameryce. Podobne niespodziewane wykonania "Alleluja" miały też miejsce w kilku innych miejscach.
Ta dziewczyna jest jak Maria Magdalena. Od radosnego krzyku tej jednej dziewczyny dwa tysiące lat temu poszło w świat radosne "Alleluja!", bo Jezus Zmartwychwstał, bo Jezus żyje.
Ten wielkanocny flash mob trwa. Niech trwa. Aż do powtórnego przyjścia. Jego przyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz