piątek, 15 kwietnia 2011

Co tam, panie, w tygodnikach?

Komentarz dnia
Tak się złożyło, że musiałem "jednym cięgiem" (jak mawia pewna moja znajoma o przedwojennych korzeniach) przeczytać cztery wydawane w Polsce tygodniki opinii: "Uważam Rze", "Wprost", "Newsweek" i "Politykę" (Kolejność wymienienia tytułów jest przypadkowa. Akurat w takim układzie leżą w tej chwili na moim biurku. A właściwie odwrotnym. Wymieniony jako pierwszy ma najbliżej do blatu). Wyszedłem z tego eksperymentu obolały i kompletnie zdołowany.

Przede wszystkim degustująca jest monotonia tematyczna. W każdym z wymienionych tytułów duża część tematów się pokrywa, przy czym czytając człowiek ma poczucie marnowania czasu i energii, bo niczego nowego się nie dowiaduje (zwłaszcza, jeśli na co dzień korzysta z innych mediów), a wynikające z sympatii politycznych i nastawienia ideologicznego różnice niczego do dyskursu społecznego nie wnoszą. Nikt nikogo nie zamierza do niczego przekonywać (tak zwane tygodniki opinii nawet nie udają, że chciałyby być miejscem dyskusji i dyskusję między sobą prowadzić), a jedynie utwierdzić konkretny, przypisany do danego tytułu target, że nie jest odosobniony w swym postrzeganiu spraw. Czasy, kiedy pisma "opinii" były emanacją konkretnych środowisk i stanowiły platformę wymiany poglądów zdecydowanie minęły. W tej sytuacji jednak nie potrafię się oprzeć pytaniu, po co są wydawane? Tylko dla kasy?

Pewnie nikogo to nie zdziwi, że szczególnie interesowały mnie teksty dotykające tematyki kościelnej.

Tutaj też ogólna ponurość mnie ogarnęła i zniechęcenie. Co prawda czytając we "Wprost" tekst Renaty Kim "Seminarium toksyczne" sam siebie pocieszałem słabym żartem, że być może, gdyby mogła wziąć udział w akcji łódzkiego seminarium duchownego "Zostań klerykiem na 48 godzin", być może nie namalowałaby wszystkiego w aż tak czarnych barwach ("Bo na razie, jak twierdzi były kleryk Karol, seminarium duchowne to miejsce toksyczne, gdzie dzieje się więcej złego niż dobrego" - to konkluzja tekstu Renaty Kim, w którym pojawiają się nieśmiałe postulaty reformy). Jednak po lekturze w "Uważam Rze" reportażyku Piotra Szymaniaka, który we wspomnianej akcji wziął udział i bez snucia głębszych refleksji zrelacjonował, co przez te dwie doby go spotkało, nastrój mi się tylko pogorszył. Szczególnie dobiła mnie relacja z oglądania przez kleryków (ciekawe, że w całym tekście nie pada słowo alumn) meczu Polska-Litwa z nawiasem "zamiast piwa jest cola" i spostrzeżeniem: "kolejne fatalne zagrania naszych piłkarzy sprawiają, że z ust przyszłych księży wyrwie się co najwyżej 'kurka', 'kutna;' lub 'kurna'". Od razu skonstatowałem, że chłopaki nie oglądają programu prowadzonego przez Marcina Mellera, bo znaliby jeszcze jedną możliwość... Co do jednego osiągnąłem pewność. Ani do seminarium w wersji "Wprostu", ani do seminarium w wersji "Uważam Rze" bym się nie palił...

Tytuł tekstu Artura Madalińskiego i Jarosława Makowskiego w "Polityce" też może sugerować, że dotyczy seminariów duchownych. Brzmi "Technikum Duchowlane". Ale nie. Tekst jest o tym, że Kościół katolicki w Polsce odpycha intelektualistów, ludzi kultury itp. A tytułowe "technika", to zdaniem autorów wydziały teologiczne na uniwersytetach. Z wieloma spostrzeżeniami artykułu się zgadzam, więc lektura nie tylko mnie nie podnosi duchowo, ale jeszcze bardziej spycha w depresję. Aczkolwiek najbardziej zafascynowało mnie sformułowanie "W kreślonych zapamiętale przez episkopat listach nie przeczytamy zachęty do wolności poszukiwań teologicznych...". Odrobinę wiem, jak powstają listy episkopatu i nijak nie pasuje mi tu określenie "kreślone zapamiętale". Wiem, że wpisuję się w nową modę, ale bardzo chciałbym się dowiedzieć, co autorzy tego urywka mieli na myśli...

W "Newsweeku" prawie nic w tematyce kościelnej. Oprócz felietonu Szymona Hołowni "Pomyśl, zanim zdemaskujesz". A w nim opowieść o księdzu Marcinie Strachanowskim, pracującym w Brazylii, którego w maju ubiegłego roku także w Polsce media powszechnie oskarżały o pedofilię. "Ksiądz Strachanowski spędził w areszcie cztery miesiące. Wypuszczono go we wrześniu. W listopadzie brazylijski sąd oczyścił go ze wszystkich zarzutów, sugerując, że mógł paść ofiarą szantażu. Żaden ze świadków oskarżenia nie potwierdził zarzutów. Świadkowie obrony wskazywali, że ministrant, na którego zeznaniach oparła się sprawa, w zmowie z mamusią najpierw wyłudzał od księdza pieniądze, po czym – gdy ten zaczął się orientować, że coś jest nie tak – zmontowali intrygę" - relacjonuje Szymon Hołownia. I zwraca uwagę, że o tym fakcie sprzed pół roku nikt w Polsce nie poinformował z wyjątkiem jednego kościelnego portalu.

Jasny gwint! (no przecież nie napiszę, jak naprawdę zareagowałem czytając tekst Szymona).

Na stronie z felietonem Hołowni "Newsweek" na czerwono wyakcentował wyimek: "Dziennikarstwo to nie surfowanie na emocjonalnej fali, to umiejętność weryfikacji rzeczywistości". Na pewno nie wiedzieli, że w ten sposób oszczędzili mi wysiłku szukania pointy dla tego przeglądu tygodników opinii.

Cały tekst Szymona Hołowni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz