Trwa wyścig nadzwyczajności. Mnóstwo rozmaitych stara się tak zwany ogół (czyli między innymi mnie) zadziwić. Gdybym to potraktował poważnie, musiałbym wyrobić w sobie przekonanie, że żyję w świecie złożonym wyłącznie ze skrajności. Z samych "naj". Z samych "niespotykanych", "niezwykłych", "wyjątkowych", "unikalnych" itd.
Taki świat jest męczący. Przytłaczający. Powoduje, że czuję się nieustannie pod presją. Że podświadomie czuję się zobowiązany do oryginalności, do wyróżniania się, nieustannego zaskakiwania i zadziwiania.
Niepotrzebnie. Okazuje się, że mnóstwo ludzi, tworzących tak zwany ogół, tęskni za zwyczajnością. Za normalnością. Za tym, co nie przekracza żadnych granic ani nie łamie żadnych tabu. Za tym co codzienne i może nawet pospolite.
Zwyczajność wcale nie jest nijaka. Wcale nie jest nużąca i obciachowa. Nie przekreśla człowieka ani niczego wokół niego. To, co zwyczajne, wcale nie jest gorsze od tego, co nadzwyczajne.
W ostatecznym rozrachunku może się okazać, że tak zwana zwyczajność jest najlepszym, co człowieka może w życiu spotkać.
środa, 15 czerwca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz