niedziela, 11 grudnia 2011

Schodki 1.5 (sensacyjnej opowieści niespodziewana kontynuacja)

Jakoś nikomu nie przyszło do głowy, aby zadać pytanie, jak dwoma wkrętami przymocować do schodków figurkę Jezuska, skoro była ona ceramiczna. Wszyscy tak ucieszyli się z decyzji proboszcza, że doszli do wniosku, iż nie będą po nocy w niedzielę kościoła otwierać, lecz dopiero rano, po roratach, Jezuska przytwierdzą do odpowiedniego stopnia schodków.

Nikt się nie zdziwił natomiast, gdy rano, po otwarciu świątyni, zastano figurkę znów na szczycie stromych schodków. "Skończy się twoja samowolka" - mruknął zakrystianin i dał ceramicznemu Jezuskowi prztyka w lekko zadarty nosek.

Zgodnie z planem zaraz po roratach wikary z zakrystianinem pojawili się przy schodkach zaopatrzeni w dwa sporej wielkości wkręty oraz elektryczny śrubokręt na baterie, który przy bliższych oględzinach niczym, poza końcówką, nie różnił się od wiertarki. Schodki zrobione były z miękkiego drewna, więc bez trudu przykręcili figurkę, nie zastanawiając się ani chwili nad tym, że w jej podstawie były dwa otwory, jakby z góry zaplanowane na to, aby Jezuska wkrętami do podłoża mocować.

Dopiero wieczorem w poniedziałek przy kolacji ksiądz wikary nagle zdał sobie sprawę z tego zaskakującego faktu i zatrzymując w połowie drogi do ust kromkę dobrze obłożoną kiełbasą, zapytał skupionego na mieszaniu herbaty proboszcza: "Dlaczego ten Jezusek ma w podstawce otwory? Były z nim już wcześniej jakieś problemy?". Ksiądz proboszcz dokończył mieszania, oblizał łyżeczkę i utkwił myślące w oczy w tym rogu sufitu, który ozdobiony był sporym zaciekiem, pamiątką po niedawnej niedawnej awarii pralki na piętrze.

Po dłuższej chwili odpowiedział powoli: "To nie jest nasza figurka. Dostaliśmy ją od księdza infułata, który do zeszłego roku proboszczował w sąsiedniej parafii". "A czemu?" - zainteresował się wikary. "Bo nasza, po trzydziestu latach, nagle ostatniego dnia zeszłorocznego Adwentu, spadła ze schodków i się stłukła". "Ostatniego dnia Adwentu?" - zdziwił się ksiądz wikary. "Jak mogła się stłuc spadając z najniższego schodka?". Proboszcz zamiast odpowiedzi rozłożył ręce w geście niosącym głęboką treść, w rodzaju "Niezbadane są wyroki Boskie".

We wtorek rano nic nie zapowiadało katastrofy. Po otwarciu kościoła zakrystianin, wikary i organista komisyjnie stwierdzili, że Jezusek tkwi tam, gdzie go przykręcono. Nie dali rady się powstrzymać od wymiany triumfalnych uśmiechów. "A widzisz, jednak stanęło na naszym" - powiedział zakrystianin i znów obdarzył figurkę prztykiem w nos. "No co pan!" - żachnął się ksiądz proboszcz, który akurat w tym momencie dołączył do komisji, a organista tylko skulił się i chyłkiem poszedł na chór.

"Niech pan go lepiej odkręci, żeby można było w czasie rorat przestawić Jezuska bez wywoływania sensacji" - wsparł moralnie proboszcza ksiądz wikary i zaczął wertować Mszał.

Zakrystianin z kpiącym uśmiechem poszedł po elektryczny śrubokręt i z jazgotem zabrał się za odkręcanie Jezuska. Uśmiech szybko opuścił jego oblicze. Wkręty ani drgnęły. Jedyne co osiągnął, to kompletne zdewastowanie widocznych w ich główkach wgłębień na śrubokręt krzyżakowy. Tym razem zakrystianin nie zbladł. Zszarzał natomiast na twarzy w takim stopniu, że przypominał kamienne popiersie. "Co teraz będzie?" - wyszeptał w stronę wikarego, który stał przy ołtarzu z otwartym Mszałem i ani drgnął. Zupełnie jak wkręty trzymające ceramicznego Jezuska na schodku...

(ciąg dalszy ma szanse nastąpić...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz