poniedziałek, 26 grudnia 2011

Schodki 4F (czyli sensacja na finiszu)

W poprzednim odcinku

Praktycznie żadnych emocji nie wywołał w parafii fakt, że następnego dnia figurki Jezuska na wąskich schodkach prowadzących z wyżyn do żłóbka po prostu... nie było. Co ciekawe, nie brakowało ani schodeczka, a na jednym widoczne były nadzwyczaj wyraźnie ślady po wkrętach, którymi jeszcze poprzedniego ranka Jezusek na polecenie proboszcza był przymocowany.

Jedynie zakrystianin chodził zły, ale wszyscy byli przekonani, że to z powodu złośliwych docinków, jakie usłyszał od niektórych. Złośliwcy wytykali mu, że figurki odśrubować nowoczesnym narzędziem nie dał rady, a tu proszę, Jezusek najprawdopodobniej sam się odkręcił. I to najprawdopodobniej w ogóle bez użycia śrubokrętu.

Wikary z katechetką udawali, że podzielają ogólne znudzenie problemami z ceramiczną figurką, ale ich rozbiegane oczy bystremu obserwatorowi zapewne dałyby wiele do myślenia. Nikt jednak na nich nie zwracał uwagi, a gdy podczas rorat młody duchowny próbował jakoś do kwestii nieobecności Jezuska na schodkach nawiązać, odpowiedziały mu ostentacyjne ziewnięcia i to nawet w wykonaniu pięciolatków. "Czego to dzisiaj ludzie nie zrobią, aby ktoś na nich zwrócił uwagę. To stary chwyt, że się znika na jakiś czas, aby potem z hałasem powrócić do głównego obiegu" - powiedział tonem znawcy współczesnych trendów ośmioletni syn dyrektorki szkoły i zmienił temat pytając, co jest do wygrania w czasie losowania.

Przez kolejnych kilkanaście godzin nic się nie wydarzyło, a jedynym interesującym być może dla socjologów był fakt całkowitego pomijania tematu figurki Jezuska w rozmowach parafian, czy to w domu, w szkole, na przystanku albo w piekarni.

Dopiero pod wieczór, gdy ksiądz wikariusz szedł spowiadać, dostrzegł, że do schodków pinezką tablicową przytwierdzona była dość sporych rozmiarów kartka. Na niej drukowanymi literami ktoś napisał: "Już wystarczy tych wygłupów. Przyznaję, że stłuczenie Jezuska to moja sprawa, ale mieliśmy z Panem Bogiem osobiste porachunki. Bóg wie i ja wiem, że racja była po mojej stronie. Są rzeczy, których się człowiekowi po prostu nie robi. Albo trzeba ponosić konsekwencje. Ale co było, to było. W końcu trzeba wybaczać. Nie ma strachu. W tym roku figurki nikt nie potłucze".

Wikary natychmiast zadzwonił do katechetki. Przeczytał jej zawartość kartki lekko zadyszany z przejęcia. "Miałaś rację!" - sapnął na koniec. "A podpis?" - zapytała rzeczowo młoda teolożka.

Podpisu nie było.

(dalszego ciągu też nie będzie, bo to już koniec, a kto umie dedukować, niczym rozum w pewnej reklamie, z pewnością sam sprawcę zdemaskuje...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz