niedziela, 4 grudnia 2011

Schodki (opowieść sensacyjna)

Początkowo wszyscy myśleli, że po prostu ktoś robi głupie kawały. Zgłosili się nawet ochotnicy, gotowi przeprowadzić śledztwo. Ktoś rzucił pomysł, aby założyć kamerę z całodobowym monitoringiem, ale pomysł upadł, bo okazało się, że w sumie wypadłoby to drogo. Poza tym nie bardzo było jak przy samych schodkach urządzenie zamontować.

Schodki były wąskie, strome i bez poręczy. Z gatunku raczej tych niezbyt bezpiecznych. Najprawdopodobniej nie spełniały wielu wymogów zawartych w przepisach. Na przykład tego: "Szerokość stopni stałych schodów wewnętrznych powinna wynikać z warunku określonego wzorem: 2h + s = 0,6 do 0,65 m, gdzie h oznacza wysokość stopnia, s - jego szerokość". Albo tego przepisu, który mówi, ile maksymalnie może być stopni "w jednym biegu" schodów wewnętrznych.

Nie było też na schodkach żadnych nakładek antypoślizgowych. Wręcz przeciwnie. Wyłożone były białym, błyszczącym i z pewnością dość śliskim materiałem.

Zasadniczo te konkretne schodki służyły wyłącznie do schodzenia. Co prawda zaczynały się nie za bardzo wiadomo od czego, ni to w chmurach, ni to w jakiejś niedookreślonej przestrzeni, ale kończyły się za to bardzo precyzyjnie. U ostatniego stopnia stał zgrabny żłóbek wypełniony sianem. Pusty.

Gdy we wtorek pierwszego tygodnia Adwentu zakrystianin rano zauważył, że "schodząca" po schodkach figurka Jezuska tkwi na najwyższym stopniu, a nie tam, gdzie powinna, lekko zirytowani wzruszył ramionami i przestawił figurkę na właściwy stopień. Nikomu nawet o tym nie wspomniał, choć dobrze pamiętał, że w poniedziałek na roratach figurkę osobiście ksiądz ustawił tam, gdzie trzeba.

W środę rano odkrywszy Jezuska znów na samym szczycie schodów już się zdenerwował i o wszystkim księdza wikarego powiadomił. "Pewnie ministranci sobie żarty robią" - uspokoił go duchowny.

W czwartek Jezusek znów tkwił na górze. Sprawą zainteresowano więc proboszcza, ale on również rzucił podejrzenie na małolatów, w komeżkach albo i bez. Jednak sprawa już nabrała rozgłosu i wokół schodków zgromadził się tłumek fachowców od ustalania, jak zaradzić niespodziewanym powrotom figurki Jezuska do punktu wyjścia w jego schodkowej wędrówce. Zwłaszcza zakrystianin stanowczo domagał się śledztwa i zdecydowanie poparł rzucony nie wiadomo przez kogo pomysł zainstalowania całodobowego monitoringu. "Ależ proszę" - powiedział z lekką ironią w głosie ksiądz proboszcz. "Oczywiście możecie to zrobić na własny koszt" - dodał z cięższą ironią.

W piątek już nikt nie żartował. Obaj księża, zakrystianin i katechetka komisyjnie obejrzeli figurkę, schodki, a także przesłuchali większość ministrantów oraz dziewcząt zaangażowanych w przygotowanie codziennych rorat. Nikt się nie przyznał do jakichkolwiek manipulacji figurką. A wszystkim z oczu tak szczerze patrzyło, że komisja dochodzeniowa nie była w stanie podważyć niczyich zeznań.

Gdy w sobotę sytuacja się powtórzyła i Jezusek znowu z nieznanych przyczyn i niewiadomym sposobem wrócił na pierwszy od góry schodek, zakrystianin zbladł bardziej niż okrywający schodki materiał (ale tak nie błyszczał). "To musi być jakiś znak" - powiedział drżącym głosem do wikarego. A organista, który stale na wszystkich spoglądał z góry i zawsze starał się mieć ostatnie zdanie w dyskusjach, orzekł: "To proste. W tym roku Bożego Narodzenia w naszej parafii nie będzie. Jezus nie chce do nas przyjść. Tylko dlaczego?...". Organista zawiesił głos i powiódł oskarżycielskim wzrokiem po wszystkich, od proboszcza zaczynając, a na pięcioletnim malcu z lampionem kończąc. "No co też pan!" - obruszył się ksiądz proboszcz, ale jego głos nie brzmiał tak pewnie jak wtedy, gdy podczas ogłoszeń parafialnych mówił, kto w tym tygodniu ma przyjść sprzątać świątynię.

Od niedzielnego świtu w parafii rozgorzała dyskusja nad możliwymi interpretacjami dziwnej niechęci Jezuska do schodzenia po adwentowych schodkach. Oprócz teorii organisty pojawiły się jeszcze trzy inne hipotezy, a wszystkie zawierały personalne wskazanie konkretnych winowajców, łącznie z przypisywaniem niektórym sięgania po moce nieczyste. Każda z prób wyjaśnienia zjawiska szybko zdobyła zwolenników i już koło nieszporów cztery stronnictwa walczyły ze sobą nie tylko na argumenty, ale również na podejrzenia, inwektywy, wyciąganie dawnych grzeszków i własnych zasług.

"Tak dalej być nie może" - ogłosił w porze niedzielnej kolacji ksiądz proboszcz i kazał figurkę do schodków dwoma wkrętami przymocować i tak samo czynić w następnych dniach...

Wszyscy w parafii odetchnęli. "Ten nasz ksiądz proboszcz to prawdziwie mądry człowiek" - ucieszyli się i wrócili do swoich spraw...

(ciąg dalszy być może nastąpi...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz