niedziela, 1 stycznia 2012

Demon trzeciego rodzaju

Znam kilka osób, które pojawiają się na wszelkich sesjach i konferencjach, na które tylko uda im się wejść. Gdy przychodzi pora dyskusji nad wygłoszonymi referatami i przedłożeniami, niemal natychmiast zabierają głos i gadają długo, zwykle wcale lub co najwyżej bardzo luźno odnosząc się do omawianego tematu. Co ciekawe, nie przeszkadza im to zadawać pytań wykładowcom i prelegentom. Pytań mających się nijak do przedmiotu spotkania.

Gdy prowadzący taktownie im przerywają i usiłują jakoś przejść do porządku nad ich wystąpieniami, zaczynają zgłaszać pretensje, wołają głośno o wolności słowa, o poszanowaniu godności człowieka, o prawie do posiadania i przedstawiania swoich poglądów. Kreują się na krzywdzonych i niesłusznie lekceważonych, wymachują rękami i chętnie pojawiają się w okolicach przedstawicieli mediów, jeśli tacy akurat na sympozjum czy konferencję zawitali.

Mam silne wrażenie, że Internet jest dla tego typu ludzi szczególnym polem do popisu i mnożą się oni w sieci w zdumiewającym tempie. Wykorzystując zdobycz Web 2.0 aktywizują się oni niczym mrówki w okolicach cukiernicy, zapychając serwery miliardami bajtów, które niczego sensownego nie wnoszą, są jednak traktowane przez sieć jako równoprawny kontent. Ludzie ci stają się zmorą wszelkich interaktywnych dzieł w Internecie. Nie mając w rzeczywistości nic do powiedzenia, nie chcą słuchać tych, którzy jakiś w miarę sensowny przekaz usiłują skonstruować, zagłuszają ich, zastawiają na nich pułapki, niszczą nawet namiastki rzeczowych dyskusji i rozmów.

Coraz częściej pojawiają się głosy, że era Web 2.0 dobiega końca i czas na traktowanie sieci jako źródła nowej wiedzy, wyselekcjonowanej pod kątem rzeczywistej wartości. Po prostu nadchodzi czas na to, by dawno przez Lema przepowiedzianego demona drugiego rodzaju zastąpił projekt nie tylko - jak on - dopuszczający jakiekolwiek mające pozór sensu treści, ale również potrafiący je selekcjonować pod względem wartości.

Tylko błagam, niech zawodowi dyskutanci nie zarzucają mi zaraz prób cenzurowania, ograniczania swobody, wywyższania się, a nawet pogardy dla innych korzystających z przedsięwzięcia pod nazwą Internet. Wartościowa biblioteka przecież nie może być zbiorem wszystkiego, co kiedykolwiek napisano ręcznie czy opublikowano w formie drukowanej. Bez selekcji dzieł zamieszczanych na półkach zamieni się w zwyczajni śmietnik. Mnie globalna sieć jako globalny śmietnik nie interesuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz