poniedziałek, 23 stycznia 2012

Prawo nieautorskie

Mało kto zdaje sobie sprawę, że "prawo autorskie" nie powstało wcale dla ochrony praw autorów. Jak można przeczytać na stronach ZAIKS-u "Najsprawniejsi z starożytnych prawodawców, Rzymianie, nie znali pojęcia dzieła, utworu, jako dobra niematerialnego, ani prawa autorskiego". Bo i po co? "Brak mechanicznych sposobów powielania dzieł ograniczał problem, dziś powiedzielibyśmy „piractwa", a co za tym idzie wynagrodzenia autorskiego za rozpowszechnianie utworu" - wyjaśnia Stowarzyszenie Autorów.

Skąd się wzięło? Mówiąc w dużym uproszczeniu, można stwierdzić, że wymyślili je... drukarze. I księgarze. Bo od samego początku to oni byli zainteresowani monopolem na zwielokrotnianie dzieła. "Przywileje wydawane przeważnie księgarzom, drukarzom np. w 1525 roku przez radę miejską Norymbergi, w 1531 r. Bazylei, a nie autorom" - informuje wspomniana strona. "Ci ostatni, jeśli otrzymywali jakieś przywileje to wyłącznie dotyczące praw moralnych np. Albrecht Durer wywalczył sobie prawo wyłączności do swojej sygnatury na grafikach, Martin Luter do wymieniania go jako autora na przedrukach".

Dopiero w początkach XVIII stulecia w Anglii pewne prawa wywalczyli sobie autorzy...
Znam pewną liczbę twórców uprawiających działalność w różnych dziedzinach. Wielu z nich opowiada, że i w naszych czasach prawa autorskie o wiele lepiej chronią interesy wydawców i dystrybutorów, niż dbają o autorów dzieł. Tomasz Rożek w komentarzu twierdzi, że również tak nagłośnione od kilku dni ACTA "chroni tylko jeden z wierzchołków trójkąta wytwórca (autor) - dystrybutor - odbiorca. Chroni dystrybutorów, którzy na twórczości zarabiają najwięcej. Dystrybutorzy, a nie autorzy".

Jacek Żakowski zrobił wykład, w którym wszelkiego zła dopatruje się w "finansjalizacji", na której opierają się zapisy ACTA. Twierdzi, że w całej sprawie "chodzi o ugruntowanie w prawie międzynarodowym zamiany relacji twórcy i odbiorcy w transakcję dostawcy z nabywcą. Wedle logiki stosowanej w ACTA sensem twórczości przestaje być inspiracją, a staje się transakcją". Potem obszernie relacjonuje, ile dziedzin już zdewastowała "finansjalizacja". A ostatecznie też wskazuje jako winnych dystrybutorów: "...ludzkość sporo dzieł stworzyła, nim kilkadziesiąt lat temu wymyślono "własność intelektualną". Chopin, Beethoven, Chaplin, Beatlesi, Picasso, małżeństwo Curie tworzyli przed finansjalizacją. Ludzie płacili za koncert, nuty, książki, obrazy, odkrycia. Potem mogły one krążyć, być reprodukowane i udostępniane swobodnie. Dopóki między twórcą a odbiorcą nie było korporacji, której jedynym celem jest wynik finansowy".

Można by dojść do wniosku, że przyczyną wszelkich nieszczęść związanych z prawami autorskimi jest wynalazek druku i wszelkich innych możliwości zwielokrotnienia dzieła. Gdybyśmy nadal pisali gęsim piórem na wołowej skórze, nie byłoby problemu...

To niebezpieczna ścieżka intelektualna. Kojarzy się trochę z myśleniem robotników, którzy niszczyli maszyny widząc w nich zagrożenie dla swej egzystencji.

Moim zdaniem problem tkwi - jak zawsze w tego typu sytuacjach - w człowieku. W jego podejściu do życia i do dóbr tego świata. W tym, czy pozwolił się zamienić w konsumenta, który nie poczuwa się do odpowiedzialności za cokolwiek, a chce jedynie maksymalizacji swoich korzyści. Czy jest pazernym egoistą, czy kimś, kto rozumie istotę daru i kieruje się w swych działaniach jego "logiką".

Już dawno odkryto, że "Lepsza tytka handlu, niż funt roboty"... ;-) Czy to znaczy, że trzeba rozgonić wszystkich, którzy pośredniczą między wytwórcą a odbiorcą? Nie. Wystarczy po prostu pamiętać, że nie wszystko jest towarem. A zwłaszcza nie jest nim człowiek i jego dobro.

W tym tekście wykorzystałem efekty pracy wielu ludzi. W pewnym sensie stałem się "pośrednikiem" dla ich wytworów. Dołożyłem też odrobinę swojego wysiłku. I nic na tym wszystkim nie zarobiłem... :-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz