„Oto siewca wyszedł siać...”
I właściwie wszystko jasne. Co tu wyjaśniać i komentować? Tym bardziej, że nie tylko znamy treść tej wydawałoby się prostej przypowieści, ale w dodatku Jezus osobiście ją wyjaśnił i zinterpretował.
Nawet w szkołach uczą, że „przypowieść ta jest przenośnią głoszenia słowa Bożego między ludźmi”. Mało tego. W Internecie na stronach ze ściągami i gotowymi wypracowanymi można znaleźć wyjaśnienia, że słowo Boże porównane jest w tej przypowieści do ziarna rozrzucanego przez siewcę, a słuchacze do różnego rodzaju podłoża, na które ziarno upada. Że ziarno przy drodze oznacza tych, którzy co prawda słyszą, ale nic nie rozumieją. Że ziarna na miejscach skalistych to ci, którzy słyszą mając dobre chęci i nawet w pierwszej chwili są gotowi je przyjąć, ale wkrótce okazuje się, że brak im wytrwałości i szybko się zniechęcają do życia według słowa. Że ziarna wśród cierni dotyczą tych, którzy słuchają, przyjmują, ale gubią się w natłoku spraw przyziemnych, drugo i trzeciorzędnych, nie wypracowali w sobie właściwej hierarchii wartości i ważności spraw. Że wreszcie są tacy, którzy nie tylko słuchają, przyjmują, ale są naprawdę gotowi z otwartością i zrozumieniem realizować to, czego naucza Jezus i Kościół.
Więc może wystarczy dzisiaj po prostu siąść i po chwili zastanowienia przypasować się do którejś ze wskazanych przez Chrystusa możliwości? Najlepiej usytuować się nie na jednej czy drugiej skrajności, ale tak jakoś pośrodku. No bo z jednej strony znamy swoje ograniczenia i byłoby czymś jawnie niestosownym uznać się za glebę żyzną, która przyniesie wielki plon. Z drugiej przecież mamy swoją wrażliwość i już sama nasza obecność tutaj chyba świadczy o tym, że nie jesteśmy twardzi niczym wybetonowana droga, na której nic nigdy nie urośnie.
A jednak mimo całego wewnętrznego asekuranctwa nie da się na dłuższą metę, a już na pewno nie da się na zawsze, uniknąć pytań. Zaczynając od tego podstawowego: czy faktycznie jesteśmy tym podłożem, na którym z rzuconego hojnie przez Boga za pośrednictwem Kościoła, za pośrednictwem tylu ludzi, od najbliższych zaczynając, a na całkiem przypadkowo spotkanych kończąc, ziarna, w ogóle coś wyrośnie. Czy naprawdę wydamy jakiś plon? Czy zaowocujemy?
A jeśli już, to stajemy przed kolejnym pytaniem. Jaki będzie ten plon? Na jaki się nastawiamy? Na minimalny? Na taki, żeby tylko uniknąć zarzutu, że jesteśmy jałowi i bezwartościowi? Że nie ma z nas pożytku? Czy też na maksymalny? A więc na pełne oddanie, całkowite zaangażowanie po stronie Boga. A więc potraktowanie swojego życia, swojej obecności na ziemi, jako misji do wypełnienia. A więc rezygnacja z nastawiania się na własną korzyść, na to, aby jak najwygodniej i przy jak najmniejszym wysiłku, przetrwać te lata, które przychodzi nam spędzić w doczesności.
Kolejne pytanie być może należałoby zadać przed tym dotyczącym ilości. Bo przecież jest pytanie o to, co wyrośnie. No i jakie będzie to, co wyrośnie. Czy da owoce naprawdę najlepsze z możliwych, czy też da ich dużo, ale byle jakich? Można przecież zebrać mnóstwo truskawek, cieszyć się ich wielką liczbą, a nie zważać na to, że są niedobre lub nawet szkodliwe. Tylko jaki jest pożytek z takiego wielkie plonu?
Szukając w Internecie inspiracji do refleksji na temat przypowieści o siewcy znalazłem zaskakujący wpis na jednym z blogów:
„Szef nowoczesnej firmy musi być niczym siewca z przypowieści Biblijnej. Mimo, że nie jestem jakiś wyjątkowo religijny utkwiła mi w dzieciństwie przypowieść o siewcy. Stałem kiedyś pod kościołem nudząc się cholernie i zaliczając z bratem przymusową mszę na polecenie rodziców. Przypomniałem sobie o niej ostatnio, odszukałem w sieci i chciałbym się nią podzielić przy okazji czwartkowego luźniejszego wieczora:
„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha!".
Jeżeli masz nowatorski program, usługę lub prowadzisz sklep internetowy również musisz być siewcą. Musisz propagować swoje dzieło, ulepszać, reklamować, odpowiadać na pytania, przygotowywać oferty, katalogi, dopracowywać teksty na stronę internetową. Często siejesz i ziarna nie wschodzą. Np. klient nad którym pracujesz z wielką nadzieją przez 2 miesiące, w ostatniej chwili rozmyśla się i transakcja nie dochodzi do skutku, albo pracownik, którego traktujesz jak partnera, pracujecie razem bardzo długo porzuca Cię wyjeżdżając za granicę by zarobić trochę więcej w gorszych warunkach. To są smutne zdarzenia, potrafią zdołować, a jeżeli wystąpią w dużej ilości potrafią zachwiać wiarę w powodzenie projektu, nawet największych entuzjastów.
Najważniejsze jednak by się nie poddać i codziennie siać, ulepszać swój projekt, wysyłać kolejne oferty, odpisywać cierpliwie i uprzejmie na listy, jednym słowem pracować na 100%, zawsze, bez względu na to jak bardzo poprzedni dzień skopał Ci tyłek. Nie wiesz bowiem, które ziarno da plon, który klient okaże się być kluczowy dla twojego sukcesu (albo porażki). A po pewnym czasie przychodzi nagroda. Klient, którego należycie obsłużyłeś daje Ci dochód, a jeżeli będzie bardzo zadowolony da stokrotny plon, polecając Cię swoim znajomym. A jeżeli będziesz siał dalej, również i znajomi klienta mogą wydać stokrotny plon” (fornalski.blox.pl).
Ta autentyczna opowieść, którą można znaleźć w Internecie, przypomina o tym, że nie tylko sami jesteśmy podłożem, na którym ma przynieść plon, na którym ma owocować, Boży zasiew. Ta opowieść przypomina, że my również jesteśmy siewcami.
Każdy przedsiębiorca, każdy biznesmen, każdy, kto podejmuje jakąś działalność, nie tylko w sferze bezpośrednio gospodarczej, jest siewcą, który inwestuje. Czy nie są siewcami nauczyciele, którzy mnóstwem swego wysiłku zapełniają głowy dzieci i młodzieży? Czy nie są siewcami rodzice, którzy wychowują i kształcą swoje dzieci? Wychowują i kształcą, w takiej właśnie kolejności.
To prawda, że nauczyciel jest siewcą, inwestorem, który przekazuje wiedzę swoim uczniom i oczekuje, że ta wiedza zaowocuje w ich sukcesach nie tylko na egzaminach, nie tylko w tym, że będą bez problemu dostawać się do renomowanych szkół i dzięki nim zdobywać pozycję w społeczeństwie. Nauczyciele zbierają owoce swej pracy często po wielu latach, widząc swych byłych podopiecznych jako dobrych specjalistów w różnych dziedzinach.
Nie wystarczy sama edukacja, którą dzisiaj także u nas rzeczywiście coraz więcej rodziców traktuje jak inwestycję, jak zasiew, który ma w przyszłości zaprocentować i zaowocować w życiu ich dzieci. O wiele ważniejszą inwestycją, o wiele istotniejszym zasiewem, jest wychowanie. Bo edukacja, wykształcenie w większej lub mniejszej mierze wpływa na to, jaki będzie standard życia potomstwa. Natomiast wychowanie ma wpływ na to, jakim syn czy córka będzie człowiekiem. A to przecież jest prawdziwy sens owocowania, na które czekają rodzice.
Oto siewca wyszedł siać...
Co przede wszystkim kieruje siewcą? Co kieruje każdym, kto inwestuje, kto podejmuje wysiłek? To nadzieja. Siewca musi być wypełniony nadzieją. Siewca patrzy w przyszłość. I spodziewa się w niej dobra. Jak największego dobra. To jest motyw jego działań. Bo przecież mówi Bóg: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”...
niedziela, 10 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz