Postanowiłem napisać kontrowersyjny tekst o pewnej sprawie, która wydała mi się ważna. Temat "chodził za mną" przez wiele dni. Pisanie tekstu też nie szło łatwo, bo chciałem używać sformułowań maksymalnie oddających istotę rzeczy. Pisałem go kilka dni, na różnych komputerach, posyłając sobie mailem kolejne wersje.
Gdy wreszcie dobrnąłem do końca, nie zauważyłem, że pracowałem nie na zapisanym na dysku pliku, tylko na załączniku mailowym. Dlatego chociaż kazałem zapisać zmiany, wiele godzin roboty przepadło. Co gorsza, nie jestem w stanie tego odtworzyć. A do redakcji jednego z pism zamiast ostatecznej wersji posłałem zapisane na dysku pierwsze, bardzo wstępne zarysy, robiąc z siebie... no właśnie.
Teraz się zastanawiam, czy to był znak z nieba, żebym jednak nie poruszał publicznie w mediach tego tematu? :-| Czy też wręcz przeciwnie, zupełnie inne siły zadbały, aby wiele godzin mojego wysiłku nie ujrzało światła dziennego, bo mogło im to trochę pomieszać szyki? Po prostu nie wiem.
środa, 20 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz