"Pusta ściana nie jest jedynie pustą ścianą - to jest znak ateizmu. W niektórych krajach, np. we Francji, neutralność państwa rozumiana jest w taki sposób, że można powiesić wszelkie symbole i znaki, o ile nie są to symbole religijne. Jest to dyskryminacja osób wierzących. Ekolodzy czy obrońcy praw człowieka mogą powiesić swój znak, a ludzie religijni - nie" - powiedział Joseph Halevi Horowitz Weiler w wywiadzie zamieszczonym w sobotniej "Gazecie Wyborczej".
To ważne stwierdzenie. Ważne zarówno dla wierzących, jak i niewierzących. Bo w tle tej wypowiedzi jest kwestia narzucania innym. Mam wrażenie, że dzisiaj wielu ludziom na świecie nawracanie myli się z narzucaniem. Pewnie dlatego w tej samej rozmowie Weiler powiedział: "Jeśli ktokolwiek w Polsce czuje się dyskryminowany z powodu obecności krzyża w urzędzie czy szkole, powinien się odwołać do sądu i wykazać to. Jeśli przegra, może odwołać się do Strasburga".
W tym drugim fragmencie dla mnie jest kluczowe "wykazać to". Chociaż na pierwszy rzut oka rzecz wydaje się sprzeczna wewnętrznie, no bo jak można "wykazać", że ktoś "czuje się dyskryminowany"? Czy da się wykazać coś tak nienamacalnego jak "czucie się"? A jednak istotą rzeczy jest tu wykazanie. Znam ludzi, którzy czują się dyskryminowani moją obecnością razem z nimi w jakimś pomieszczeniu. Ale nie potrafią tego wykazać. Dlatego wciąż i wciąż przebywamy w jednej sali i nic na to nie mogą poradzić. Bo im się tylko wydaje, że są dyskryminowani.
Znam też katolików, którzy czują się w Polsce dyskryminowani. Ale nie są w stanie tego wykazać. Nie wiedzą, że problem leży po ich stronie. Że sami się dyskryminują. Dokładnie tak. A może wolą nie wiedzieć?
Weiler powiedział jeszcze: "To społeczeństwo wybiera władzę. Jeśli wybiera władzę, która słucha Kościoła, to znaczy, że chce, aby taka władza go reprezentowała albo że mu to przynajmniej nie przeszkadza". A jeśli społeczeństwo wybiera władzę, która nie słucha Kościoła? Czy to znaczy, że Kościół i jego członkowie są dyskryminowani?
Rozmawiałem niedawno z kimś, kto z uporem nie chce się poddać pewnym kościelnym przepisom, a równocześnie kreuje siebie na bardzo zaangażowanego i pobożnego katolika. "W Kościele obowiązuje posłuszeństwo. Jeżeli Kościół tak zadecydował, to należy się podporządkować" - argumentowałem. "Kościół się myli. Ja wiem lepiej, co jest zgodne z wolą Bożą" - usłyszałem w odpowiedzi. Było też coś o słuchaniu sumienia...
Dawno temu (1998) Marcin Staniewski w "Wieczerniku" zwracał uwagę, że mimo prześladowań (dyskryminacji?) pierwsi chrześcijanie, zgodnie z zaleceniami św. Pawła nie tylko modlili się za rządzących, ale "W 13. rozdziale Listu do Rzymian apostoł kilkakrotnie nakazuje uległość wobec władz, oddanie im należnej czci, a także płacenie podatków i ceł. Uzasadnia swą naukę tym, że każda władza pochodzi od Boga. Zadaniem zaś władzy jest pochwała dobra a karanie zła. Jest więc ona dla człowieka "Bożym narzędziem ku dobremu". Człowiek ze względu na sumienie powinien poddawać się władzy".
"W Jerozolimie apostołowie św. Piotr i św. Jan nigdy nie prowokowali rozruchów, bez buntu pozwolili się aresztować. Nigdzie nie ma słowa o przemocy skierowanej przeciw prześladowcom. Podobnie św. Paweł, który wielokrotnie miał mało przyjemne spotkania ze starszyzną żydowską, z urzędnikami cesarskimi i z władzami rzymskich prowincji - zawsze dla władzy miał należny szacunek i respekt, a każde, nawet najbardziej niekorzystne położenie, wykorzystywał jako chwilę sposobną do głoszenia Ewangelii" - przypominał Staniewski.
Niedawno zmarł człowiek, który komentując wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu w sierpniu ubiegłego roku powiedział mi: "Dopóki katolika będzie się poznawać po tym, że ma w ręce krzyż, a księdza po koloratce, dopóty Kościół w Polsce będzie w głębokim kryzysie". To nie był nikt o znanym nazwisku. Zwykły świecki katolik, który za komuny sporo się nacierpiał, bo nie krył swej wiary. Mimo ogromnej wiedzy fachowej i zdolności organizatorskich nigdy nie awansował na wysokie stanowiska. Gdy po roku 1989 proponowano mu, aby próbował jakoś odbić sobie krzywdy i dyskryminacje, których doznał, wpadał w złość. Kiedyś pewnemu młodemu człowiekowi, który nie wykazywał najmniejszego zrozumienia dla jego postawy i nazwał ją kapitulancką, krzyknął prosto w twarz: "Czy Chrystus po Zmartwychwstaniu poszedł dochodzić swego u Piłata i arcykapłana?!". Jeżeli kiedyś widziałem tzw. "święty gniew", to pewnie wtedy na jego twarzy. Młodego nie przekonał. Za to on przekonał swego ojca, aby wziął odszkodowanie za opozycyjną działalność. Wybudował sobie za nie część bardzo fajnego domu za miastem. Ojciec do dziś mieszka w bloku w niewielkim mieszkanku z tzw. ciemną kuchnią.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz