Zastanawiam się, czy dawniej też tak było. Pewnie tak, ale nie aż w takim stopniu. W sensie, że problem obejmował mniejszą grupę ludzi, między innymi z powodu braku środków masowego przekazu w nam znanym kształcie i zasięgu.
Nam przyszło żyć w świecie składającym się właściwie wyłącznie ze skrajności. Oczywiście, nie w sensie dosłownym. W świecie, który tak nam jest przedstawiany. W świecie złożonym wyłącznie z czerni i z bieli. W świecie jaskrawej światłości i ciemności choć oko wykol. W świecie chodzących ideałów i kompletnych złoczyńców.
Oczywiście taki świat nie istnieje. Ale mam wrażenie, że coraz mnie ludzi zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego również siebie zaczynają postrzegać skrajnie. To widać podczas spowiedzi. Coraz częściej pojawiają się w konfesjonałach ludzie, którzy albo rysują siebie jako skazanych na potępienie grzeszników, niezdolnych do nawrócenia, albo (częściej) jako wzorowych katolików, którym sumienie niczego nie wyrzuca.
Budowanie obrazu świata opartego na antagonizmie skrajności jest między innymi dziełem polityków, dziennikarzy, części twórców. A także części duchowieństwa i zaangażowanych katolików świeckich. Niestety, z przykrością obserwuję, że Kościół dzisiaj nie broni czystości wiary przez nasilającymi się tendencjami manichejskimi i wyłażącym coraz odważniej z zakamarków gnostycyzmem. Nawet z ust wysokich hierarchów kościelnych można usłyszeć przekaz oparty na dualizmie, a nie na Ewangelii, bez zrozumienia oczywistej prawdy, że świat nie jest czarno biały, lecz posiada wiele odcieni szarości, a przede wszystkim jest kolorowy, różnobarwny.
Człowiek w świecie wyłącznych skrajności przypomina piłkę odbijającą się bezwolnie od ściany do ściany z coraz większą szybkością. Jest nikim. Dla innych. Dla siebie też.
czwartek, 14 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz