Wciąż nie mogę się nadziwić przedziwnym powiązaniom zdarzeń, chwil, momentów z różnych okresów. Temu zadziwiającemu mechanizmowi, który sprawia, że jakaś drobnostka, uczyniona czy wypowiedziana mimochodem nagle po jakimś czasie, niejednokrotnie po latach, okazuje się ziarnem, które nagle zakiełkowało i zaczęło rosnąć z naddźwiękową szybkością. I ma szanse przynieść owoce, ale...
Właśnie, pojawia się "ale". Bo nadal nie wiadomo, na ile moje aktualne działanie pomoże w tym owocowaniu, a na ile mu zaszkodzi. Czy trzeba się w rzecz z impetem włączyć, czy wystarczy tylko czuwać nad nią z odległości? A jeżeli po pierwszym gwałtownym wybuchu, rychło przygasa, czy podsycać, rozpalać, umacniać czy też pozostawić swemu losowi, czekając, aż nadejdzie ta właściwa dla niej chwila, gdy znów nabierze sił i przyniesie efekty zupełnie niespodziewane?
To trudne do pojęcia, jak bardzo na nasze życie wpływają mgnienia, ułamki sekund, fragmenty słów, urywki myśli, zaczęte i nieskończone gesty. Jak w tej sytuacji budować dalekosiężne plany, budować długofalowe strategie, przygotowywać projekty na dziesięciolecia? A przecież trzeba. Nie można tylko dać się nieść jak suchy liść wiatrowi dziejów. Nie na tym polega zgoda na "Bądź wola Twoja". Nie żeby suchy liść był całkiem nieprzydatny. Ale zielony chyba jednak ma szersze perspektywy i możliwości. Z drugiej strony ile nasion całe swoje szanse widzi w podmuchach?
No i dochodzimy do kwestii nadziei...
wtorek, 12 lipca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz